Kto nie skacze, ten za ACTA! – krzyczeli rok temu demonstranci tłumnie zgromadzeni na ulicach polskich miast. Szybko dołączyli do nich internauci z innych europejskich krajów, energia protestu zelektryzowała polityków – wielu poczuło, że może odmłodzić wizerunek i dołączyć do cyfrowej fali. W Polsce premier Tusk, choć jego rząd porozumienie podpisał, zmienił zdanie i zaczął lobbować za odrzuceniem ACTA przez Unię Europejską. We Francji prawa autorskie stały się tematem kampanii prezydenckiej François Hollande’a. W Niemczech wyborczymi sukcesami w kolejnych landach pochwalić się może Partia Piratów.
Przypomnijmy, ACTA było przez wiele lat negocjowanym międzynarodowym porozumieniem handlowym. Miało służyć walce z podróbkami towarów i piractwem komputerowym. Krytycy umowy zarzucali, że prace prowadzono w atmosferze niepotrzebnej tajności. I to, że nowy międzynarodowy traktat wymusi na władzach państw sygnatariuszy zaostrzenie ścigania m.in. naruszeń prawa autorskiego, czyli nielegalnej wymiany plików z muzyką, filmami, wydawnictwami. To z kolei prowadzić by musiało do zwiększenia inwigilacji Internetu i ograniczenia swobody komunikowania się w sieci.
To już jednak historia, Parlament Europejski 4 lipca ub.r. wyrzucił ACTA do kosza. Ale problem narasta: w ciągu roku kolejne setki milionów osób dołączyły do grona użytkowników Internetu, a ponad 700 mln osób kupiło smartfony (w Polsce 12 mln). Nowe elektroniczne gadżety to doskonałe narzędzia pracy, zabawy i przestępstwa – wymyślono je po to, żeby nieustannie podłączone do sieci dostarczały użytkownikom strumienia treści.