Marcin Rotkiewicz: – Czy można ewolucję człowieka traktować jako zjawisko mistyczne?
Marcin Ryszkiewicz: – Tak twierdził Alfred Russel Wallace – uczony, który niezależnie od Karola Darwina sformułował teorię ewolucji, ale został zepchnięty w jego cień i dziś, poza wąskim gronem specjalistów, jest niemal całkowicie zapomniany. Niesłusznie, bo był myślicielem nie tylko dorównującym autorowi „O powstawaniu gatunków”, ale nawet pod pewnymi względami go przewyższającym. Niektórzy uważają wręcz, że zasługuje na miano jednego z najwybitniejszych intelektualistów, jakich wydała ludzkość.
Tylko że Darwin stąpał mocno po ziemi, a pod wpływem swej nauki porzucił w końcu wiarę religijną. Tymczasem Wallace coraz bardziej skłaniał się w stronę mistycyzmu i spirytyzmu.
To właśnie wielki paradoks w historii ewolucjonizmu: dwóch ojców tej samej nauki, pod wieloma względami intelektualnie podobnych do siebie, staje po przeciwnych stronach barykady, gdy chodzi o stosunek do człowieka i jego fenomenu. Darwin mówił w tym kontekście o „mordowaniu (przez Wallace’a) ich wspólnego dziecka” (idei doboru naturalnego). Wybitny ewolucjonista David Barash nazwał to w swej niedawnej książce „intelektualnym pojedynkiem gigantów”.
Wielu ewolucjonistów nie mogło wybaczyć Wallace’owi tej niezrozumiałej dla nich metamorfozy, co z pewnością zaciążyło na losach jego naukowej i intelektualnej spuścizny. Ale dziś Wallace – choć niekoniecznie jego mistycyzm – jest rehabilitowany, bo staje się jasne, że te jego mistyczne odwołania pozwalały mu dostrzec w człowieku i jego ewolucji paradoksy, których „stąpający twardo po ziemi” darwiniści nieraz nie potrafili zauważyć.
Miał rację? Jesteśmy absolutnie wyjątkowym gatunkiem?
Wallace był o tym przekonany. W swej ostatniej, świetnej książce „Miejsce człowieka we Wszechświecie” starał się pokazać niezwykłość naszego gatunku nie tylko na tle reszty ziemskiej przyrody, ale i całego kosmosu. Analizując w niej różne trudne do zrozumienia paradoksy naszego położenia i naszej ewolucji, nazwał w niej Wszechświat „najlepszym narzędziem do wytworzenia człowieka”. Zawarte w tej książce myśli dziś nabierają nowego sensu, a on sam staje się niemal idealnym prekursorem tzw. zasady antropicznej w kosmologii, wedle której cechy Wszechświata sprzyjają powstaniu życia i człowieka.
W czasach, gdy powszechnie wierzono w kanały na Marsie i marsjańską cywilizację, „mistyczny” Wallace racjonalnie punktował stojące za tym urojenia. Paradoks Wallace’a polega na tym, że był on bardziej darwinowski od samego Darwina i potrafił znaleźć ewolucyjne wyjaśnienia najbardziej zaskakujących zjawisk, ale w człowieku i jego ewolucji dostrzegał tyle sprzecznych z ewolucyjną logiką fenomenów, że uznał w końcu, iż dla niektórych przypadków musi zastąpić dobór naturalny „wyższą siłą duchową”. Darwin odwrotnie – bagatelizował naszą niezwykłość i wszystkie nasze cechy starał się tłumaczyć tak jak inne biologiczne adaptacje. Metodologicznie był z pewnością bardziej „naukowy”, ale to dzięki swemu mistycyzmowi Wallace potrafił zgromadzić imponującą listę cech, które człowieka szczególnie wyróżniają.
Na czym miałby polegać ten mistycyzm ewolucji człowieka?
Warto odróżniać autentyczny mistycyzm, który nauce nie przystoi, od tych „zadziwień” Wallace’a pozwalających dostrzec paradoksy naszej kondycji i naszej ewolucji. Gdy zastanawiałem się nad tytułem mojej nowej książki, to takie właśnie wyrażenia przychodziły mi do głowy: „Homo sapiens, ewolucyjne zadziwienia”, „Paradoksy naszej ewolucji”, a nawet – przez pewien czas – „Czy człowiek jest pomyłką ewolucji”. Ten ostatni tytuł długo się utrzymywał, bo może najlepiej oddawał istotę tych zadziwień – dostrzegamy coraz częściej nie tyle, jak kiedyś, doskonałość naszego gatunku, co raczej ogrom takich właśnie ewolucyjnie paradoksalnych, bardzo często jakby chybionych rozwiązań. W naszej budowie, naszych zachowaniach, a nawet naszej linii rodowej. Jeśli już mamy używać słowa mistycyzm, to w tym właśnie znaczeniu: jak to się stało, że tak dziwny gatunek mógł powstać w tak dziwny sposób?
Znamy dziś odpowiedź na to pytanie?
Z jednej strony stanowimy produkt przepisu genetycznego i nic więcej. Przepisu sformułowanego w tym samym języku i tym samym alfabetem, jak przepis na bakterię, wirusa czy roślinę. Z drugiej zaś jesteśmy bardzo odmienni od całego świata przyrody. Do powstania człowieka doprowadził cały ciąg wielu absolutnie wyjątkowych (choć z pewnością naturalnych) zdarzeń.
I dlatego zatytułował pan najnowszą książkę: „Homo sapiens. Meandry ewolucji”?
Chciałem spojrzeć na powstanie człowieka z perspektywy kilkuset milionów lat historii życia na Ziemi i wziąć pod uwagę różne czynniki, w tym geologiczne czy nawet kosmiczne (jak katastrofy wywołane upadkiem planetoid), które doprowadziły do narodzin Homo sapiens. Chciałem też te wszystkie nasze osobliwości osadzić w ramach procesów, które współczesny ewolucjonizm odkrywa i opisuje, a które nie zawsze były znane w czasach sporów między Darwinem i Wallace’em. Dlatego mottem mojej książki jest zdanie słynnego amerykańskiego astronoma i popularyzatora nauki Carla Sagana, który mówił, że nadzwyczajne hipotezy wymagają nadzwyczajnych dowodów. Możemy, parafrazując Sagana, powiedzieć, że nadzwyczajny gatunek, jak nasz, mógł powstać tylko na drodze nadzwyczajnych procesów ewolucyjnych.
Ale to nie pierwsza pańska publikacja poświęcona tej tematyce.
W pewnym sensie traktuję ją jako zwieńczenie długiej intelektualnej przygody. Zaczęła się ona jeszcze w latach 80., gdy opublikowałem książkę „Mieszkańcy światów alternatywnych, czyli historia naturalna rozumu”. Starałem się w niej pokazać, że realna ewolucja to tylko realizacja jednej z wielu możliwych dróg rozwoju i że czynniki, które doprowadziły do powstania człowieka, były także obecne w innych grupach zwierząt, na innych kontynentach oraz w innych warunkach. I – przynajmniej teoretycznie – możliwe były takie alternatywne scenariusze prowadzące do powstania inteligentnego gatunku.
Tak było np. wśród pewnych dinozaurów posiadających liczne predyspozycje, by ewolucja pchnęła je w kierunku dwunożnych, wyprostowanych istot obdarzonych sporym mózgiem i być może inteligencją dorównującą naszej. Tak działo się w przypadku niektórych ptaków, które były dwunożne od samego początku swojej historii i których historia też mogła podążyć alternatywnymi do naszej drogami.
Podobnie jak małpy ewoluowały żyjące na Madagaskarze lemury, wśród których pojawiły się formy dwunożne i naziemne. Za alternatywny do naszego eksperyment ewolucji można też uznać małpy południowoamerykańskie, które rozwijały się na izolowanym przez długi czas kontynencie i też wspięły się na znaczny poziom inteligencji. Te różne eksperymenty ewolucyjne nie doprowadziły wprawdzie do powstania podobnego do naszego gatunku, ale być może mogły, gdyby ewolucja potoczyła się inaczej. Człowiek byłby zatem zwieńczeniem jednej, realnie istniejącej, ścieżki ewolucyjnej spośród wielu potencjalnie możliwych, choć niezrealizowanych, alternatyw. Tak to wtedy widziałem.
Dlaczego więc tylko ta ścieżka doprowadziła do narodzin rozumu?
Tej kwestii zacząłem przyglądać się w książce „Jak zostać człowiekiem? Przepis ewolucyjny”. Jej ogólna konkluzja brzmiała następująco: choć takie alternatywy były rzeczywiście możliwe, to zarazem ich pierwsza realizacja zamykała na zawsze drogę pozostałym. Pierwszy na Ziemi gatunek inteligentny musiał być z konieczności ostatnim, bo wraz z jego narodzinami historia życia wkraczała w zupełnie nowy etap rozwoju, w którym nie było już miejsca na zwykłe darwinowskie „eksperymenty” czy testowanie różnych rozwiązań. Udomowiając zwierzęta, hodując rośliny, zmieniając całe ziemskie ekosystemy, człowiek stał się poniekąd „panem wszelkiego stworzenia”, ale też zarazem strażnikiem dalszej ewolucji życia na Ziemi. Ewolucji, w której nie ma już miejsca na inteligentne lemury czy rozumne papugi.
Później napisałem książkę zatytułowaną „Matka Ziemia w przyjaznym kosmosie”, będącą historycznym spojrzeniem na kształtowanie się poglądów ewolucjonistów na temat miejsca człowieka we Wszechświecie. Wtedy też odkryłem dla siebie Wallace’a, którego lektura bardzo wiele mi dała. „Meandry ewolucji” są poniekąd syntezą tych wszystkich wcześniejszych przemyśleń i lektur.
Co zatem tak nas wyróżnia pośród innych zwierząt?
Jesteśmy jedyną „nagą małpą”, małpą wyprostowaną, pocącą się, płaczącą, posługującą się językiem, żyjącą w monogamicznych związkach i wielkich społecznościach zarazem, wytwarzającą złożone narzędzia, piszącą wiersze i – od niedawna – odbywającą podróże pozaziemskie. Ta lista jest bardzo długa, są na niej zarówno cechy wielkie, jak i zupełnie niepozorne (np. fakt, że tylko my mamy białe tęczówki oczu czy penisy pozbawione rogowych zgrubień). Ale ważniejsze jest, jak bardzo te wszystkie, często zupełnie zdawałoby się nieistotne osobliwości przyczyniły się do narodzin takiego gatunku jak nasz.
Ciekawe, że czasem to właśnie te „nieistotne”, a nie te powszechnie opiewane różnice mogły odegrać w naszej ewolucji kluczową rolę. Wszyscy np. słyszeliśmy, że najważniejszym wydarzeniem w naszej ewolucji było opuszczenie drzew i przyjęcie wyprostowanej postawy oraz że żadne inne zwierzę nie poszło tą drogą. Okazuje się jednak, że takich eksperymentów, chciałoby się powiedzieć – takich „prób uczłowieczenia” – było w ewolucji naczelnych znacznie więcej, tyle tylko, że akurat ta jedna się udała, a inne nie.
Zejście na ziemię naprawdę okazało się tak mało istotne?
Osobliwością „naszej” małpy było nie tyle to, że ona z drzew zeszła, ale że nigdy już na drzewa nie wróciła. Że zrezygnowała z bezpiecznego lasu na rzecz groźnej sawanny, do której biologicznie była zupełnie nieprzystosowana. I że, przede wszystkim, przetrwała. A potem skolonizowała cały świat. Fenomen naszej ewolucji polegał na podejmowaniu pozornie desperackich i nielogicznych rozwiązań (po których pamiątką są nasze niezliczone „błędy” w anatomii, zachowaniach, a nawet genach) i że potrafiliśmy różne nasze słabości przekuć w sukcesy. To jest nasza największa tajemnica – że w ogóle przeżyliśmy te wszystkie ewolucyjne ekstrawagancje, które stały się naszym udziałem.
Jednym z najbardziej zagadkowych zjawisk w ewolucji człowieka jest wzrost objętości mózgu. U naszych przodków sprzed 4–5 mln lat miał on wielkość zbliżoną do szympansiej. Ale już dwa miliony lat temu rozrósł się ponaddwukrotnie. Dlaczego, skoro był energochłonny, a większa głowa tylko sprawiała kłopoty podczas rodzenia dzieci?
To jedna z takich „typowych osobliwości” naszej ewolucji – trudny do zrozumienia problem, który bierzemy sobie na głowę (czy problem z głową, jak w tym przypadku) i który owocuje znacznie później sukcesami naszego gatunku. Dzieci, które w bólach przychodzą na świat (to skądinąd kolejny z naszych dziwnych wynalazków, nieznany u innych zwierząt), narażając przy tym matki na śmiertelne niebezpieczeństwo. Dzieci, które potem rozwijają się bardzo powoli, stając się obciążeniem dla obojga rodziców na długie lata. Otóż te dzieci właśnie zainicjowały wielorakie innowacje, które naznaczyły ewolucję naszego gatunku. Bo długotrwała opieka umożliwiła też długotrwałą naukę, bo mogła przyczynić się do narodzin mowy, bo związała partnerów seksualnych wspólnotą genetycznych interesów, bo legła u podstaw naszej nietypowej socjalizacji opartej na nuklearnej rodzinie żyjącej w ramach większych struktur społecznych. A wszystko to za sprawą rozwoju mózgu, który uruchomił ten ciąg zdarzeń, ale nie bardzo wiadomo, do czego służył.
Są chyba jakieś hipotezy?
Jest ich wiele, ale w książce zajmuję się głównie jedną – pozornie absurdalną: że mózg mógł być z początku rodzajem lokaty nadwyżek energii, którymi dysponowaliśmy. Bo coraz więcej faktów wskazuje, że – zamiast być naszym klejnotem rodowym – wielki mózg to raczej produkt uboczny ewolucji, z którego pełni możliwości zaczęliśmy korzystać bardzo późno. To taki powrót do „paradoksu Wallace’a” i próba jego wyjaśnienia: dlaczego „dzicy” (wyrażenie Wallace’a) dysponują równie dużym mózgiem jak najbardziej zaawansowane ludy świata (czyli Anglicy), skoro jego możliwości nie są w stanie w naturalnych warunkach wykorzystywać?
Wallace odwoływał się w tym kontekście do „wyższej siły duchowej”, ale być może to nasze nadprogramowe wyposażenie zyskaliśmy w inny sposób: produkując nadwyżki energii, które trzeba było jakoś ulokować. A te nadwyżki zyskaliśmy, zmieniając dietę na wyjątkowo bogatą, wynajdując wcześnie obróbkę cieplną do przyrządzania jedzenia i wybierając sobie jedno z najbogatszych środowisk do życia: afrykańską sawannę położoną w obrębie tzw. dolin ryftowych. Nie podejmuję się tu rozwijać tych wątków – w książce staram się to wszystko wyjaśnić.
Narodziny człowieka na sawannie to z pewnością fascynujący i tajemniczy moment ewolucji. Ale do nie mniej frapujących wydarzeń doszło ok. 50 tys. lat temu. Dokonał się wówczas Wielki Skok gatunku Homo sapiens, czyli narodziny kultury i techniki, czego dowodem są choćby piękne malowidła na ścianach jaskiń. Co się wówczas stało?
Churchill powiedział kiedyś o Związku Radzieckim, że to „zagadka ubrana w tajemnicę otaczającą wielką niewiadomą”. To samo można powiedzieć o całej ewolucji człowieka, ale o tym przejściu w szczególności. Antropolodzy wyróżniają dwa pojęcia: „człowiek behawioralnie współczesny” i „człowiek anatomicznie współczesny”. I choć odnoszą się one do tego samego gatunku, to mówią o największej chyba cezurze w naszych dziejach: narodzinach kultury i – w pewnym sensie – przestawieniu ewolucji na zupełnie nowe tory. Włączyliśmy jakby „drugi bieg”, czyli ewolucję kulturową, znacznie szybciej przebiegającą i znacznie szybciej zmieniającą nasze życie.
Od tej pory to nie tylko my dostosowywaliśmy się do lokalnych warunków środowiskowych, ale też zaczęliśmy przekształcać środowisko pod kątem własnych potrzeb. Niektórzy nazywają to końcem ewolucji, inni mówią raczej o początku nowej jej ery. Na pewno był to moment kluczowy w naszych dziejach (i dziejach życia w ogóle), tylko nie wiemy, jak ten „moment” definiować: w Europie stało się to rzeczywiście dość szybko, ale np. w Afryce te zmiany były znacznie bardziej stopniowe i powolne. Co się wówczas stało (lub działo)? Jared Diamond, autor określenia Wielki Skok, łączy to z narodzinami języka i myślę, że ma dużo racji. Ale co legło u podstaw narodzin języka? To znów „zagadka ubrana w tajemnicę”, co nie znaczy, że nie ma wielu ciekawych koncepcji na ten temat.
Gdzie tu jest miejsce na mistycyzm?
Człowiek jest istotą zdolną i skłonną do mistycznych uniesień i ma ku temu dobre powody. Również nasza ewolucja, jak widzieliśmy, może (niektórych) do takich odczuć skłaniać. Bo w naszych dziejach dochodziło do zdarzeń, o jakich się filozofom nie śniło. To nie znaczy, że tych zdarzeń nie można wyjaśniać racjonalnie (można i trzeba), ale pokazuje, z jak bardzo nietypową sytuacją mamy tu do czynienia. Nasz gatunek doczekał się wielu określeń, które nawiązywały do naszej małpiej przeszłości. Mówimy o „nagiej małpie”, „małpie narzędziowej”, o „małpie gadatliwej”, „społecznej”, a nawet „wodnej”. Nic nie stoi na przeszkodzie – a może nawet to się narzuca – by mówić także o „małpie mistycznej”.
Marcin Rotkiewicz
Marcin Ryszkiewicz – geolog i ewolucjonista, wybitny popularyzator nauki i tłumacz. Pracuje w Muzeum Ziemi PAN w Warszawie. Właśnie ukazała się jego książka „Homo sapiens. Meandry ewolucji” (wyd. CiS).