Korporacje gospodarcze jeszcze nigdy nie miały takiej siły, jeśli mierzyć ją zarówno ilością gotówki, jak i kapitału ulokowanego przez inwestorów. W samych tylko Stanach Zjednoczonych firmy spoza sektora finansowego zgromadziły ponad 5 bln dol., rekordzista Apple trzyma w kasie ponad 140 mld. Tylko czy to oznaka władzy, czy raczej bezsilności – co to za radość mieć pieniądze, których nie ma na co wydać. Najwyraźniej bowiem nie ma w co inwestować. Brakuje dużych innowacji, które otworzyłyby nowe rynki.
David Rothkopf w książce „Power, Inc.” (Władza, spółka) opisuje przesłuchanie zarządu banku Goldman Sachs przed komisją Senatu USA w kwietniu 2010 r. 11-godzinne „grillowanie” przez senatorów nie wywołało żadnego wrażenia na bankowcach – uparcie twierdzili, że kryzys to nie ich wina. Połajanka polityków nie zmieniła dobrego nastroju finansistów – w bilansie Goldman Sachs za 2010 r. w rubryce „płace i premie” wpisano 15,3 mld dol. Skoro nie ma w co inwestować, czy nie lepiej cieszyć się kasą osobiście?
Ta żelazna logika nie spodobała się jednak przeciętnym Amerykanom, którzy postanowili w 2011 r. rozpocząć okupację Wall Street. Wielomiesięczne protesty uliczne pod hasłem „We Are 99%” (Stanowimy 99 proc.) nie wzruszyły finansistów i nie podzielili się oni z ludem pieniędzmi. Nic też w tej sprawie nie zrobili politycy – poziom regulacji sektora finansowego niewiele się zmienił od początku kryzysu, mimo ambitnych zapowiedzi położenia tamy dla chciwości kapitalistów. Jedyne, co władza publiczna potrafiła zrobić, to „posprzątać ulice”, czyli rozproszyć demonstrantów z pomocą policji.