Powtarza się to każdego lata i to niekiedy kilka razy. Silna burza z bardzo intensywnymi opadami deszczu zamienia ulice miast w rwące rzeki, a woda dostaje się do piwnic, garaży, zalewa samochody i paraliżuje komunikację. Silne burze bywały zawsze, ale kiedyś miasta były inne – luźniej zabudowane, z dużymi parkami lub terenami zielonymi lub po prostu obszarami niezabudowanymi. Woda miała gdzie wnikać. Dzisiaj urbanizacja wielkich miast tak zagęściła zabudowę, że chłonność terenu, na którym miasto stoi zmniejszyła się i to w wielu wypadkach w sposób zatrważający. Woda nie ma gdzie ujść. To powoduje, że opady efektywne (czyli woda, która dotarła do terenu i znajduje się na nim) w miastach są niemal równe opadom realnym (czyli wodzie, która leci z nieba).
W hydrologii takie zjawisko nazywa się powodzią błyskawiczną – wyjaśnia prof. Artur Magnuszewski, hydrolog z Uniwersytetu Warszawskiego. – Z natury swej podobna jest ona nieco do powodzi górskiej. Oba środowiska – i górskie i miejskie – są zbliżone z racji wysokiej nieprzepuszczalności podłoża. Poza tym należy też pamiętać o tym, że miasta wytwarzają swój własny klimat, są wyspami ciepła, do tego generują liczne zanieczyszczenia – to dla burz miejsce idealne. Duże miasto to wręcz zaproszenie dla burzy. Dlatego w miastach burze są dość częste.
I będą coraz częstsze.
Do kanałów
Główny problem polega na tym, że systemy kanalizacyjne służące odprowadzaniu wód opadowych są w naszych miastach nieefektywne, ponieważ były projektowane i budowane wiele lat temu – 50, a nawet sto lub jeszcze dawniej. Stare normy były przystosowane do starych warunków, jednak przez dziesięciolecia wiele się zmieniło – miasta robią się coraz większe, wyglądają zupełnie inaczej, wiele w nich wieżowców, parkingów podziemnych, zabetonowanych lub zabrukowanych powierzchni.