Powieść „Odwet oceanu” Franka Schätzinga to science fiction. Sztaby wojskowych i naukowców starają się oddalić widmo zbliżającej się zagłady oraz rozwiązać zagadkę: jaka obca cywilizacja dobiera się do skóry ludzkiemu gatunkowi? Na łowiskach giną bez wieści rybackie łodzie, u pacyficznych wybrzeży Kanady wieloryby atakują i zatapiają statki, na niespodziewanie powstających falach-gigantach łamią się supertankowce, a najmniejszy drapieżnik świata – Pfiesteria piscicida – staje się wampirem dziesiątkującym ludzkość.
Jak dalece treść tej książki jest fantazją? Trzeba by przewertować doniesienia o odkryciach z ostatnich lat. Wiadomość od prof. Jana Marcina Węsławskiego i dr. Józefa Wiktora, biologów morza z Instytutu Oceanologii PAN, brzmiała: „Okazało się, że w morzu trawa zjada krowę, odwołujemy słowo fitoplankton”. Świat morza, poznany na studiach 40 lat temu, nagle mi się zawalił.
Podglądanie małych organizmów unoszących się w morzu stało się pasją Victora Hensena, niemieckiego biologa z Uniwersytetu w Kilonii. Nazwał je planktonem. Będąc jednocześnie członkiem parlamentu pruskiego, przekonał rząd o korzyściach ze sfinansowania Wielkiej Niemieckiej Ekspedycji Planktonowej. W 1889 r. parowiec „National” przez trzy miesiące pływał po północnym Atlantyku, a prof. Hensen oglądał łowione żyjątka i doszedł do wniosku, że pod względem masy plankton bije na głowę wszystkie pozostałe morskie organizmy oraz stanowi o produktywności oceanu. Badania nad planktonem stały się podstawą utworzenia tzw. piramidy troficznej w morzu, czyli schematu, kto kogo i jak pożera.