Edwin Bendyk
17 września 2013
Uczmy sie pisać programy komputerowe
Oprogramowanie rządzi światem
Dostęp do surowców wciąż jest powodem wojen, ale o zwycięstwie decyduje władza nad kodami kontrolującymi dostęp do informacji. Bez nich najpotężniejsze nawet pociski poleciałyby donikąd. W XXI w. rządzi oprogramowanie.
Czego nie ma w Google, to nie istnieje – głosi przysłowie cyfrowego ludu. Niewiele w nim przesady. Przeciętny internauta rozpoczyna poszukiwanie potrzebnej mu informacji od wpisania jej do okienka wyszukiwarki. Z nielicznymi wyjątkami, w większości krajów świata będzie to Google, który w ciągu 15 lat istnienia stał się najpopularniejszym serwisem wyszukiwawczym.
Amerykański gigant z Mountain View głosi, że ma ambicję udostępnienia swoim użytkownikom całej dostępnej wiedzy.
Czego nie ma w Google, to nie istnieje – głosi przysłowie cyfrowego ludu. Niewiele w nim przesady. Przeciętny internauta rozpoczyna poszukiwanie potrzebnej mu informacji od wpisania jej do okienka wyszukiwarki. Z nielicznymi wyjątkami, w większości krajów świata będzie to Google, który w ciągu 15 lat istnienia stał się najpopularniejszym serwisem wyszukiwawczym. Amerykański gigant z Mountain View głosi, że ma ambicję udostępnienia swoim użytkownikom całej dostępnej wiedzy. By sprostać temu zadaniu, tylko w drugim kwartale br. firma zainwestowała 1,6 mld dol. w nowe serwery potrzebne do tego, by nadążyć za rozwijającym się Internetem. Crawlery, wirtualne roboty Google, nieustannie myszkują po sieci, indeksując ukryte w niej treści. Na podstawie tych indeksów powstają odpowiedzi, jakie internauta zobaczy na ekranie swojego komputera lub coraz częściej smartfona. I tu zaczyna się problem. Po pierwsze, nawet Google nie jest w stanie nadążyć za rzeczywistością i jego indeks odzwierciedla zaledwie niewielki odsetek internetowych zasobów, których wielkość dziś trudno nawet zmierzyć – wiadomo, że liczba stron dawno już przekroczyła bilion. Po drugie, hierarchia wyników odpowiedzi ma dynamiczny charakter, zależy bowiem od tajnego algorytmu, który porządkuje informacje, jest jednak nieustannie modyfikowany – po to m.in., by przechytrzyć „optymalizatorów”, czyli specjalistów próbujących oszukać Google i wprowadzić swoje treści na szczyt wyników. Bo wiadomo, że żyjący w pośpiechu internauta ogranicza swą ciekawość do dziesiątki odpowiedzi znajdującej się na pierwszym ekranie. Znaleźć się na nim to kwestia jak z pytania Hamleta: być albo nie być. Przefiltrowane światy W końcu jednak każdy internauta jest inny, więc często wyszukiwarka przygotowuje różne odpowiedzi na to samo pytanie zadane przez różne osoby. Eli Pariser, amerykański aktywista internetowy, nazwał to zjawisko „filter bubble” i poświęcił mu książkę, która szybko stała się bestsellerem. Dowodzi w niej, że w świecie, w którym informacje preparowane są pod gust i poglądy pojedynczych użytkowników, nie ma miejsca na pojęcie sfery publicznej, bo każdy wie co innego. Jeśli następuje jakaś konsolidacja opinii, to w ramach podobnych poglądów, w efekcie Internet przekształca się w archipelag plemion coraz mocniej integrujących się wewnętrznie, lecz coraz słabiej komunikujących się między sobą. To jednak tylko wierzchołek góry lodowej, przekonuje Lev Manovich z City University w Nowym Jorku, jeden z najciekawszych badaczy kultury i społeczeństwa epoki cyfrowej. Opisane przez Parisera zjawisko „filter bubble” jest jednym z przykładów działania świata, którym rządzi oprogramowanie. „Oprogramowanie stało się naszym pośrednikiem do świata, do innych, do naszej pamięci i naszej wyobraźni – uniwersalnym językiem, którym porozumiewa się świat, i uniwersalnym silnikiem świat ten napędzającym. Oprogramowanie stało się tym w początku XXI wieku, czym na początku XX była elektryczność i silnik spalinowy” – pisze Manovich w swej najnowszej książce „Software Takes Command” (Oprogramowanie bierze władzę). Tezę Manovicha doskonale ilustruje film z eksperymentu przeprowadzonego w 2007 r. w Stanach Zjednoczonych na zlecenie Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Widać na nim autodestrukcję generatora prądu – maszyna rozpada się, bo w symulowanym, zdalnym ataku hakerskim zmodyfikowano sterujące nią oprogramowanie. Kilka lat później skutki podobnego, już realnego ataku odczuli na własnej skórze Irańczycy w Natanz, gdy zaczęły im się rozpadać wirówki służące do wzbogacania uranu. Sterujące nimi oprogramowanie zaatakował stuxnet, słynny wirus stworzony najprawdopodobniej przez służby specjalne Izraela i Stanów Zjednoczonych. Manovicha nie interesuje jednak cyberwojna, lecz współczesna kultura. Uznanie zdobył wcześniejszą książką „Język nowych mediów” opublikowaną na przełomie stuleci. Ożywiła ona myślenie o cyfrowym świecie i stała się jednym z kamieni węgielnych cyfrowej humanistyki (Digital Humanities), dynamicznie się dziś rozwijającej dyscypliny akademickiej (POLITYKA 8/11). To w niej amerykański badacz zwrócił uwagę na zmieniającą się percepcję rzeczywistości pod wpływem mediów. Film, książka, telewizja są mediami o charakterze liniowym – ich przekaz jest uporządkowany i rządzi nim ład sekwencyjny. Komputer i Internet organizują treść, tworząc z niej wielką bazę danych. Kultura w tej bazie staje się zbiorem plików dostępnych na życzenie za pomocą interfejsów, czyli oprogramowania. Studia nad softwarem Nie od razu zrozumieliśmy znaczenie tej obserwacji. Pod koniec XX w. cyfrowa kultura w dużej mierze polegała na prostej digitalizacji starych treści – internetowe encyklopedie nie różniły się istotnie od papierowych – tyle tylko, że do treści prowadził ekran. Sama treść była jednak uporządkowana na zasadach wymyślonych 200 lat wcześniej przez encyklopedystów. I wtedy, w 2001 r. pojawiła się Wikipedia – encyklopedia podobna do innych, bo jak inne kompendia jest uporządkowanym zbiorem haseł. Tyle tylko, że Wikipedia nie odzwierciedla żadnej hierarchii i normatywnego ładu, jakiego wyrazem jest np. Encyclopaedia Britannica. W Britannice znaczenie niesie nie tylko treść hasła, lecz jego długość, a także sama obecność – o tym wszystkim decyduje zespół redakcyjny, za którym z kolei stoją akademickie hierarchie i kulturowa tradycja. W Wikipedii każdy może napisać hasło dowolnej długości na dowolny niemal temat. W efekcie po dekadzie istnienia stała się ona największym repozytorium edukacyjnym, tyle że nie ma ona hierarchicznej struktury, lecz jest po prostu gigantyczną bazą danych. Taka reorganizacja sposobu prezentacji wiedzy i kultury musiała wywrzeć wpływ na sposób postrzegania rzeczywistości przez użytkowników. Faktycznie, badania kulturoznawcze, m.in. polskie badanie „Młodzi i media” przeprowadzone w 2010 r. przez Szkołę Wyższą Psychologii Społecznej, pokazują, że młodzi „cyfrowi tubylcy” traktują kulturę jak zbiór komputerowych plików. Za tą zmianą postrzegania i metafor używanych do opisywania świata kryje się głębsza przemiana kulturowa – kultura z hierarchicznego systemu opartego na uświęconych autorytetach przekształciła się w federację równorzędnych (przynajmniej z punktu widzenia ich uczestników) nisz i subkultur. Zjawisko to tylko będzie się pogłębiać na skutek wspomnianego efektu „filter bubble”. Lev Manovich nie biada jednak nad stanem kultury, tylko przypomina o misji stojącej przed humanistą – skoro oprogramowanie rządzi światem, to należy zrozumieć, jak ono działa. Wszak program komputerowy to tekst jak każdy inny, lecz napisany w nienaturalnym, formalnym języku umożliwiającym porozumiewanie się ludzi z maszynami. Dlatego program badawczy współczesnej humanistyki należy rozszerzyć o „software studies” – badania oprogramowania. Książka „Software Takes Command” jest ważnym podsumowaniem dotychczasowego dorobku nowej dyscypliny badawczej, choć nie jedynym – prestiżowe amerykańskie wydawnictwo akademickie MIT Press uruchomiło z inicjatywy Manovicha nową serię wydawniczą „Software Studies”, w której ukazały się opracowania analizujące m.in., jak praktyki związane z tworzeniem oprogramowania wpływają na estetykę i komun
Pełną treść tego i wszystkich innych artykułów z POLITYKI oraz wydań specjalnych otrzymasz wykupując dostęp do Polityki Cyfrowej.