Stawka jest wysoka. Klimat się zmienia, temperatura atmosfery systematycznie rośnie, a głównym winowajcą jest człowiek, który – począwszy od rewolucji przemysłowej – nieustannie pompuje w powietrze tzw. gazy cieplarniane. Dwutlenek węgla ze spalania paliw kopalnych, metan powstający w trakcie hodowli zwierząt, tlenki azotu, fluorowęglowodory stosowane w urządzeniach chłodniczych przyczyniają się do efektu szklarniowego – zatrzymują ciepło, jakim Słońce obdarza Ziemię. Bez efektu szklarniowego nie dałoby się na Ziemi żyć, bo stabilizuje temperaturę w optymalnym dla życia zakresie.
Problem w tym, że człowiek rozregulował ziemski termostat – ekosystem stracił zdolność wychwytywania nadmiaru dwutlenku węgla, w rezultacie obserwujemy zjawisko globalnego ocieplenia. Opublikowany we wrześniu cykliczny raport Międzyrządowego Panelu ds. Zmian Klimatycznych (IPCC), w którym podsumowano dotychczasowy stan wiedzy na temat zmian klimatu, nie pozostawia wątpliwości. Temperatura atmosfery wzrosła od początku ubiegłego stulecia o 0,89 st. C (POLITYKA 40).
Ciepło, coraz cieplej
Co dalej? Wgląd w przyszłość dostarcza opublikowany w magazynie „Science” artykuł zespołu z University of Hawaii. Badacze przeanalizowali dostępne dane i modele klimatologiczne, uzyskując syntetyczny wgląd w przyszłość. Z obliczeń wynika, że od 2047 r. (plus minus 5 lat) na skutek globalnego ocieplenia każdy rok będzie średnio cieplejszy od najgorętszych lat z okresu 1860–2005 r. Współautor analizy dr Camilo Mora w wypowiedzi dla dziennika „New York Times” stwierdził dosadnie: „w przyszłości najzimniejszy rok będzie cieplejszy od najgorętszych lat zaobserwowanych w przeszłości” i poleca eksperyment myślowy: wyobraźmy sobie najbardziej upalne dni ze swojego życia, a potem pomyślmy, że już niedługo nie będą one rzadkim wyjątkiem.