Rak to przerażające słowo. Bez względu na to, jak bardzo staralibyśmy się je oswoić, każdy, kto słyszy taką diagnozę, przeżywa wstrząs. Pierwsza zasada, by złagodzić jego skutki, to nie dać się zastraszyć. Zamiast biernie czekać na niewiadome, niektórzy pacjenci starają się jak najwięcej dowiedzieć o własnej chorobie. Badania dowodzą, że dobrze poinformowani nie tylko lepiej znoszą kurację, ale też świadomie i z większym opanowaniem reagują na to, co powie im doktor. Choć akurat lekarze w Polsce na samodokształcanie chorych patrzą krzywym okiem.
– Być może się boją, że to podkopie ich kompetencje – zastanawia się Agata Polińska, która zachorowała na raka piersi w 2007 r., i kiedy tylko minął pierwszy szok (miała wtedy 27 lat!), usiadła z bratem do internetu w poszukiwaniu informacji, co powinna zrobić, by chorobę pokonać. – Nie tylko chcieliśmy zrozumieć, jak rośnie nowotwór. Szukaliśmy inspiracji, porównywaliśmy schematy leczenia, wskaźniki. To był przyspieszony kurs onkologii.
Czy potrzebny? Właśnie to przeszkadza lekarzom, gdy przychodzi do nich pacjent przekonany, że wie więcej niż doktor z dyplomem. Bo naczytał się w internecie o raku, przestudiował doniesienia naukowe, wypisał na kartce nazwy leków, które podają chorym w najlepszych ośrodkach na świecie. A gdzie doświadczenie, które obok wiedzy czyni z lekarza prawdziwego eksperta?
– Poszukiwanie wiadomości w internecie, właściwie w każdej dziedzinie, stało się codziennością naszych czasów. To, że chorzy tam szukają informacji o własnej chorobie, jest tego naturalną konsekwencją – zauważa pojednawczo prof. Jacek Jassem, prezes Polskiego Towarzystwa Onkologicznego. Zaraz jednak dodaje, że wolność internetu nie musi być pożyteczna, skoro sieć wchłania każdą informację: mądrą i głupią, ważną i błahą, pomocną i niebezpieczną.