Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Nauka

Wróżenie z pianki

O zaletach i wadach samokontroli

Gdy obie nagrody były widoczne, zdolność dziecka do odraczania gratyfikacji bardzo się pogarszała. Gdy obie nagrody były widoczne, zdolność dziecka do odraczania gratyfikacji bardzo się pogarszała. Keith Beaty / Getty Images
Rozmowa z prof. Mirosławem Koftą, psychologiem społecznym z Uniwersytetu Warszawskiego, o zaletach i wadach kontrolowania samego siebie.
Jeśli dziecko nie zje słodyczy do powrotu eksperymentatora, otrzyma w nagrodę dwa smakołyki.Keith Beaty/Getty Images Jeśli dziecko nie zje słodyczy do powrotu eksperymentatora, otrzyma w nagrodę dwa smakołyki.
Prof. Mirosław Kofta, psycholog społeczny z Uniwersytetu WarszawskiegoMarcin Dławichowski/Forum Prof. Mirosław Kofta, psycholog społeczny z Uniwersytetu Warszawskiego
materiały prasowe

Marcin Rotkiewicz: – Kto by pomyślał, że cukrowa pianka odegra tak wielką rolę w psychologii. Jako pierwszy postanowił ją wykorzystać amerykański naukowiec Walter Mischel.
Mirosław Kofta: – To był niewątpliwie przebłysk jego geniuszu badawczego. Fantastyczny pomysł, pod każdym względem.

Wyjaśnijmy, na czym polegał.
Walter Mischel w latach 60. XX w. postanowił sprawdzić, w jakim stopniu dzieci potrafią odraczać gratyfikację. Pomysł był genialnie prosty – eksperymentator zostawiał na pewien czas dziecko w pokoju sam na sam z pokusą, czyli słodkim smakołykiem. Często była nim cukrowa pianka, czyli po angielsku marshmallow, i stąd właśnie wzięła się popularna nazwa tego badania: test marshmallow. Ale tak naprawdę – i pod tym względem też warto docenić skrupulatność metodologiczną zespołu Mischela – psychologowie najpierw pytali dzieci, jakie słodycze lubią najbardziej. Nie zawsze wskazywały na piankę, ale np. jakiś batonik. Następnie dziecko otrzymywało ofertę: jeśli nie zje słodyczy do powrotu eksperymentatora, to wówczas otrzyma nie jedną, ale dwie pianki, batoniki czy czekoladki.

Mischelowi chodziło o to, by dzieci znajdowały się w takiej samej sytuacji psychologicznej, czyli by pokusa równie silnie oddziaływała na każde z nich. Oczywiście były różne warianty tego eksperymentu: np. niekiedy podczas czekania na powrót eksperymentatora podwójna nagroda była na widoku. Innym razem przeciwnie, była chowana na oczach dziecka do szufladki. Nawiasem mówiąc, kiedy była widoczna, zdolność dziecka do odraczania gratyfikacji bardzo się pogarszała.

Część dziewczynek i chłopców wytrzymywała, czekając na podwójną nagrodę, a część po krótszych lub dłuższych „mękach” pałaszowała słodycz. Psychologowie nie zajmowali się wcześniej samokontrolą i nie przeprowadzali podobnych eksperymentów?
Kwestia radzenia sobie z odraczaniem gratyfikacji i panowaniem nad sobą jest w psychologii tematem ważnym od dość dawna. A dokładnie od czasu, kiedy Zygmunt Freud uznał ją za kluczową funkcję ego. Tyle że podczas badań dawano ludziom wybór, stawiając ich w sytuacji hipotetycznej – mieli sobie wyobrazić, czy w opisanej przez psychologów sytuacji byliby skłonni czekać na większą gratyfikację, czy też nie. Analizowano zatem deklaracje werbalne, a nie realne zachowania.

Tymczasem Mischel stworzył prosty model eksperymentalny, w którym dzieci zostały postawione w sytuacji prawdziwego wyboru. Dzięki temu otrzymywało się świetne wskaźniki indywidualnej zdolności do odraczania gratyfikacji. Co było w tym bardzo istotnego: dziecko mogło w każdym momencie samo zadecydować, by skończyć z czekaniem na podwójną nagrodę, i zjeść od razu piankę lub batonik. Dlatego te badania okazały się zupełnie przełomowe i zmieniły sposób myślenia o samokontroli jako o procesie.

Nie mniej istotne, jak i po trosze sensacyjne, nastąpiło później. Bo Mischel postanowił po dłuższym czasie powrócić do wyników swoich eksperymentów i sprawdzić, co się dzieje z badanymi przez niego dziećmi, gdy weszły już w dorosłość.
Okazało się, że różnice indywidualne samokontroli u 4–5-latków w przedszkolu, a konkretnie ich zdolność do odraczania gratyfikacji, pozwalają trafnie przewidywać, czy dana osoba jako nastolatek osiągnie dobre wyniki w późniejszym ogólnoamerykańskim szkolnym teście wiedzy i uzdolnień. I – co było szokiem dla badaczy – trafniej niż jej poziom inteligencji! Ale nie tylko. Na podstawie wyników testu Mischela można było przewidzieć u osoby dorosłej takie rzeczy, jak waga ciała (im lepsza samokontrola u przedszkolaka, tym mniejsza nadwaga u dorosłego), ogólny poziom zadowolenia z życia, jak również sukces w karierze zawodowej.

To wszystko jest ogromnie ciekawe jeszcze z jednego powodu – otóż Mischel sam sobie zaprzeczył tymi wynikami.

W jakim sensie?
Wnioski z testu marshmallow okazały się niezgodne z treścią jego bardzo wpływowej książki, wydanej, zanim jeszcze zaczął śledzić losy badanych dzieci, i zatytułowanej „Personality and Assessment”. Poddał w niej druzgocącej krytyce aktualny stan psychologii różnic indywidualnych, czyli dziedziny badającej znaczenie cech osobowości, właściwości temperamentu, uzdolnień i stylów poznawczych w ludzkim zachowaniu oraz różnic pod względem natężenia tych cech między ludźmi. Mischel przeprowadził bowiem ponowną analizę statystyczną wielu dostępnych ówcześnie badań, m.in. takich, w których młodzież i dzieci stawiano w sytuacji pokusy naruszenia normy uczciwości. I doszedł na tej podstawie do dwóch wniosków.

Po pierwsze, że różne zachowania, mające wskazywać na tę samą cechę, są ze sobą bardzo słabo skorelowane, a powinny być dość silnie, jeżeli wynikają z istnienia pewnej cechy osobowości. Po drugie, że cechy osobowości nie pozwalają dobrze przewidzieć, jak postąpi człowiek w konkretnej sytuacji, bo to sytuacja – a nie wewnętrzne dyspozycje, np. cechy charakteru – decyduje tak naprawdę o naszym zachowaniu. Tym samym zadał cios w samo serce teorii cech, czyli ważnego działu psychologii osobowości. Zdeklarował się w ten sposób jako dość skrajny sytuacjonista, znajdujący się pod mocnym wpływem teorii uczenia się, wywodzących się z behawioryzmu.

W wydanej właśnie po polsku popularnonaukowej książce „Test marshmallow” Mischel o tym nie wspomina.
Mam wrażenie, że unika tego tematu i nadal wydaje się zwolennikiem sytuacjonizmu. Co jest samo w sobie bardzo interesujące, bo przecież jego eksperymenty dotyczące samokontroli okazały się ogromnie istotne dla przewidywania przyszłych zachowań ludzi, a więc wskazują na istnienie trwałej dyspozycji osobowościowej.

Łatwo zrozumieć, dlaczego ktoś, komu łatwiej przychodzi jako dziecku kontrolowanie swojego zachowania, ma mniejsze szanse stać się otyłym. Ale jaki związek istnieje pomiędzy samokontrolą a np. zadowoleniem z życia?
To nie jest tak, że samokontrola jest wyłączną przyczyną pewnych zachowań. Dobry poziom panowania nad sobą dziecka oznacza lepsze działanie tzw. funkcji wykonawczych, czyli skuteczniejszą pracę tej części naszego umysłu, która decyduje o zdolności do ukierunkowania uwagi, planowania działania, utrzymania konsekwentnego kierunku aktywności czy elastycznej reakcji na zmieniające się okoliczności. Funkcje te związane są z dobrym konstruowaniem własnej przyszłości i umiejętnością wcielenia w życie planów oraz lepszym funkcjonowaniem społecznym. Można jeszcze ująć to tak, że różnice pomiędzy dziećmi pod względem zdolności do samokontroli tak naprawdę są wskazówką efektywności pracy płatów przedczołowych mózgu, odpowiedzialnych za funkcje wykonawcze.

W jakim stopniu człowiek jest zdeterminowany od dzieciństwa pod względem umiejętności samokontroli i czy naprawdę wynik testu marshmallow przesądza o jego losach?
Ja bym powiedział tak: podstawowe wymiary osobowości – a wśród nich związana z samokontrolą sumienność – mają istotną komponentę genetyczną, ale niższą niż w przypadku inteligencji. Więc pozostaje naprawdę sporo miejsca na wpływy środowiska.

Czy nie świadczy o tym fakt, że młodzież i dorośli nieporównanie lepiej niż dzieci wypadają w teście marshmallow?
Tak, bo Mischel, może przez przypadek, trafił na idealny moment rozwojowy człowieka, kiedy zdolność samokontroli zaczyna się kształtować. U niektórych dzieci przedszkolnych już ona jest, a u innych dopiero się formuje – różnice indywidualne są więc maksymalne. Potem spora część dogania lepszych i różnice maleją. Ta rozwojowa zmiana proporcji osób o dobrej samokontroli dowodzi znacznego wpływu środowiska, co Mischel – jako sytuacjonista i behawiorysta – mocno podkreśla w swojej książce.

Nie robi natomiast dość istotnego rozróżnienia: bo trochę czym innym są nasze zachowania, a czym innym wewnętrzne stany poznawcze, motywacyjne, emocjonalne, które chcemy zmodyfikować. Wiadomo na przykład, że znacznie łatwiej jest zahamować niepożądane zachowanie, niż w sposób efektywny wpłynąć na stany wewnętrzne. Czyli prościej jest powstrzymać się od rzucenia się na kogoś z pięściami, niż stłumić w sobie złość i niechęć. To drugie znacznie trudniej kontrolować – czyli jestem wściekły, ale nie biję.

Można skutecznie poprawić samokontrolę dzięki treningowi?
Ten trening odbywa się nieustannie w różnych kontekstach społecznych. Czasami nawet ludzie nie zdają sobie sprawy, że to robią. Moim ulubionym przykładem są badania Waltera Fenza i Seymoura Epsteina z lat 60. XX w., przeprowadzone wśród skoczków spadochronowych. Okazało się, że dynamika lęku wygląda zupełnie inaczej u nowicjuszy niż u doświadczonych spadochroniarzy. Początkujący zaczynają odczuwać niepokój przed skokiem dość późno, ale on stale rośnie i osiąga maksimum w momencie oddawania skoku, a potem gwałtownie opada. Natomiast u skoczków doświadczonych poziom niepokoju osiąga swoje maksimum kilkanaście godzin przed skokiem, ale jest ono znacząco niższe w porównaniu z tym u nowicjuszy, a potem zaczyna jeszcze opadać. I znajduje się na stosunkowo niskim poziomie w momencie oddawania skoku, a po jego zakończeniu pojawia się krótkotrwały wzrost napięcia, które szybko maleje.

Żeby zrozumieć, dlaczego tak się dzieje, badacze zaproponowali następujący model teoretyczny: w trakcie treningu skakania na spadochronie ludzie uczą się strategii kontrolowania własnego lęku. I unikają bodźców go wywołujących, np. w momencie oddawania skoku nie patrzą w dół. Kiedy zbliżają się do ziemi, są instruowani, by utrzymać wzrok na linii horyzontu. Po drugie, skupiają się na zadaniu. A tuż przed skokiem opowiadają sobie dowcipy, wzbudzając pozytywne emocje. To wszystko sprawia, że u doświadczonego skoczka zaczynają działać mechanizmy kontroli lęku. Jednak już po oddaniu skoku, kiedy ta kontrola emocji zostaje zdjęta, pojawia się krótkotrwały i nieduży niepokój.

Wracając do samego Mischela, jego główna idea teoretyczna dotycząca nauczania samokontroli jest taka, żeby starać się podnosić emocjonalną temperaturę nagrody odroczonej, a jednocześnie obniżyć temperaturę nagrody krótkoterminowej, doraźnej. Tyle że nie jest to takie proste.

Wydaje się, że według Mischela samokontrola pomaga ludziom lepiej żyć i jest wspaniała. Ona naprawdę ma tylko pozytywne strony?
Nie, gdyż pojawia się problem tłumienia niepożądanych myśli, intencji lub stanów emocjonalnych – kiedy próbujemy je kontrolować, a w efekcie odpychać. Tylko że potem one wracają do pola świadomości ze zdwojoną siłą. Dan Wegner, wybitny amerykański psycholog, nazwał to paradoksalnym efektem kontroli umysłu. Stworzył też model wyjaśniający owo zjawisko. Otóż w pewnych okolicznościach wysiłek samokontroli rodzi efekty paradoksalne, bo pogarsza sytuację – mianowicie obniża na dłuższą metę możliwości panowania nad danym zachowaniem. Bo jeśli mówię sobie: nie myśl o białym niedźwiedziu, to włącza się automatyczny proces, który skanuje umysł w poszukiwaniu myśli o białym niedźwiedziu, żeby je stłumić. Kiedy jednak kontrola słabnie, ta niechciana myśl wraca ze zdwojoną siłą. Bo sam proces kontrolowania zaktywizował owego białego niedźwiedzia, czyli zwiększył jego dostępność poznawczą. Sprawił, że myśl o białym niedźwiedziu sama wskakuje nam do głowy.

To jest bardzo ważny problem z punktu widzenia psychologii klinicznej – w świadomości człowieka pojawiają się niechciane myśli, które podtrzymują stan chorobowy. Amerykański psycholog Aaron Beck, twórca terapii poznawczo-behawioralnej, zwrócił uwagę na fakt, że ludziom w stanie depresji w sposób automatyczny przychodzą do głowy negatywne myśli na własny temat, np. nikt mnie nie kocha, jestem do niczego, na pewno sobie nie poradzę. Próby kontrolowania tych myśli poprzez ich tłumienie mogą więc pogorszyć sytuację.

Kolejna sprawa: są ludzie, u których samokontrola zaczyna dominować nad ich życiem, co powoduje, że stają się społecznie zahamowani, zbyt nieśmiali. Bo ten system cały czas monitoruje ich zachowanie i podpowiada: nie rób tego, nie rób tamtego. Ogranicza w ten sposób spontaniczność, która jest niezbędna w dobrych kontaktach z innymi ludźmi. Co więcej, czasem brutalne wybuchy agresji zdarzają się u ludzi nieśmiałych, dotychczas bardzo grzecznych. Najpewniej doszło u nich do przerostu mechanizmów samokontroli, więc negatywne impulsy się kumulowały i w którymś momencie znajdują ujście w niekontrolowanym wybuchu.

O czym jeszcze Mischel nie wspomina?
Nieco chyba lekceważy wyniki setek badań, do których impuls dały prace psychologa Roya Baumeistera, a wskazujących na zjawisko wyczerpywania się zasobów samokontroli. Trwa cały czas dyskusja, jaki jest mechanizm tego efektu. Baumeister uważa, że ludzie mają zasoby energii mentalnej (nazywane zasobami ego), które umożliwiają im intencjonalne kontrolowanie niepożądanych treści własnego umysłu, jak i zachowań. Jednak w trakcie sprawowania samokontroli – co wymaga znacznego wysiłku mentalnego – te ograniczone zasoby czasowo się wyczerpują.

Kiedy więc skupiamy się na tym, żeby zahamować niepożądane zachowanie czy stłumić jakiś impuls, to w kolejnej sytuacji możemy być przez pewien czas niezdolni do sprawowania samokontroli, bo brakuje nam tych zasobów. Dla przykładu, jeśli człowiek skupia się na tym, żeby w trakcie rozmowy nie powiedzieć czegoś głupiego czy też by odpędzić przykrą, natrętnie powracającą myśl, to gdy tuż po tym znajdzie się w sytuacji również wymagającej samokontroli, może palnąć głupotę, zachować się impulsywnie lub wpaść w zły nastrój (bo „złe myśli” same wskoczyły mu do głowy i nie może nad nimi zapanować).

I jeszcze jeden czynnik osłabiający efektywność samokontroli, o którym akurat Mischel w swojej książce wspomina. W wielu sytuacjach społecznych o tym, czy będziemy skłonni angażować się w samokontrolę (np. w odraczanie gratyfikacji), decyduje ocena wiarygodności innych (zaufanie interpersonalne). W wypadku testu marshmallow będzie to dokonywana przez dziecko ocena, czy może zaufać eksperymentatorowi, że ten wynagrodzi czas wyczekiwania, spełniając daną obietnicę. Innymi słowy, czy opłaca się czekać i narazić na związane z tym trudy, czy może lepiej zgarnąć mniejszą, ale za to pewną nagrodę. Jeżeli w takich sytuacjach nie ufamy innym, to nie będziemy podejmowali wysiłku samokontroli – nawet jeżeli jesteśmy do niej zdolni – bo może się on okazać zupełnie nieopłacalny!

Czyli samokontrola nie jest aż tak wspaniała, jak twierdzi Mischel?
On reprezentuje bardzo optymistyczną postawę i ma w tym sporo racji. Jednak chyba nie w pełni uwzględnia w swojej, skądinąd bardzo ciekawej, książce wiedzę o ograniczeniach i ciemniejszych stronach samokontroli.

rozmawiał Marcin Rotkiewicz

 

Walter Mischel, Test marshmallow. O pożytkach płynących z samokontroli, wyd. Smak Słowa, Sopot 2015

Polityka 22.2015 (3011) z dnia 26.05.2015; Nauka; s. 60
Oryginalny tytuł tekstu: "Wróżenie z pianki"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną