Wymyślmy przed wyborami egzamin dla polityków z wiedzy o nastrojach społecznych. Poszedłbym nawet dalej: skoro posłowie i senatorowie opowiadają z pełnym przekonaniem takie dyrdymały o in vitro, jakich mogliśmy wysłuchać w ostatnich dniach, powinni przejść dodatkowy sprawdzian z wiedzy medycznej.
Także zawodowi lekarze, którzy w parlamencie dali oratorskie popisy zakłamujące współczesną naukę, a niestety Naczelna Rada Lekarska zupełnie ich z tego nie rozlicza. Więc może obywatele powinni? Tylko jak zmusić – wydawałoby się – inteligentnych ludzi do czytania książek, gazet i niektórych portali społecznościowych, które odzwierciedlają nastroje społeczne? Jak zmusić do słuchania własnych wyborców?
Senacka debata o in vitro jaskrawo pokazała dystans, który dzieli liczne grono naszych polityków od opinii przeciętnych Polaków. I z dostępem do marihuany jest identycznie!
Zaprezentowany dziś w „Gazecie Wyborczej” sondaż PBS pokazuje kolejny rozdźwięk między tym, co myśli na ten temat społeczeństwo, a czego tak bardzo boją się posłowie i senatorowie. 26 proc. badanych poparło bezwarunkowo leczenie marihuaną, 42 proc. – tylko jeśli zaleci ją lekarz (i ja tak uważam). Tylko 18 proc. jest zdania, że obowiązujący w Polsce zakaz powinien być nadal utrzymany (14 proc. w tej sprawie się nie wypowiedziało).
Proporcje głosów wśród decydentów, a więc polityków, od których zależą zmiany w prawie, rozkładają się dokładnie odwrotnie. I dlatego właśnie obowiązuje u nas jedna z najbardziej restrykcyjnych ustaw antynarkotykowych w Europie, a marihuana lecznicza – pozbawiona wielu cech zwykłego narkotyku – nie może doczekać się legalizacji, tak jak uczyniono to w wielu krajach na świecie.
Uczestniczący w sondażu respondenci potrafią zrozumieć to, co wybieranym przez nich posłom i senatorom jakoś zrozumieć ciężko: że ogólnodostępny alkohol jest bardziej szkodliwy niż lecznicze odmiany konopi (zgadza się z tym argumentem aż 70 proc. Polaków), że zakaz leczenia marihuaną jest okrutny dla chorych, u których byłaby ona wskazana (na przykład w ciężkich stanach spastycznych i w lekoopornych padaczkach) albo że coraz więcej dowodów naukowych wskazuje na jej skuteczność (z dwoma ostatnimi argumentami zgadza się odpowiednio 68 i 64 proc. ankietowanych).
Jeśli przeciętni Polacy potrafią rozsądnie odpowiedzieć na zadane pytania i wykazują się przy tym szczerą empatią, to skąd czerpią swoją wiedzę na ten temat nasi pseudooświeceni reprezentanci w parlamencie? Dlaczego są przeciw, udając tak świetnie wyedukowanych i – co bardziej oburzające – wrażliwych na ludzką krzywdę?
Medyczna marihuana, o czym pisaliśmy już wielokrotnie, nie jest panaceum likwidującym wszystkie dolegliwości i nie powinna moim zdaniem być zalecana u wszystkich. Podchodzę z największą ostrożnością do badań, które rzekomo potwierdzają, że jest to skuteczny środek w leczeniu jaskry, choroby Alzheimera lub raka.
Ale mam zaufanie do tych, które wskazują na poprawę stanu pacjentów z NIEKTÓRYMI lekoopornymi padaczkami, stwardnieniem rozsianym itp. Poza wszystkim nie podoba mi się niezrozumiały opór naszych polityków przed zmianami w prawie, które dają obywatelom szansę, a do niczego nie zmuszają. Przecież legalizacja marihuany leczniczej nie oznacza, że posłowie jej przeciwni zostaną zmuszeni wbrew ich światopoglądowi do codziennego palenia trawki, tak jak przyjęta ustawa o in vitro nie zmusza senatorów do sztucznej prokreacji!
Patrząc na ich oblicza i prezentowany poziom intelektu, byłoby to nawet niewskazane. Choć unoszący się dyskretne aromat konopi w gmachu przy Wiejskiej chyba wyszedłby wszystkim na dobre.