Tomasz Morus, polityk i pisarz, ścięty za sprzeciw wobec schizmy anglikańskiej, został w 1935 r. kanonizowany przez Kościół katolicki, co nie znaczy, że „Utopia” jest traktatem religijnym.
Późniejszy święty uważał wręcz swoje dzieło za zabawę literacką, nie przeczuwając, jak poczesne miejsce zajmie ono w dziejach ludzkiej myśli.
Książkowa Utopia to trudno dostępna wyspa z 54 miastami; XVI-wieczna Anglia liczyła 54 hrabstwa. Rządzący nigdy nie rozstrzygają tam spraw pospiesznie, nie chcąc poddać się emocjom chwili. Na Utopii panuje kolektywizm. By walczyć z żądzą posiadania, Utopianie muszą zmieniać domy co 10 lat, zresztą nie ma zamków w bramach, każdy może wejść do sąsiada. Rządzący planują sprawiedliwy podział dóbr. Utopianie mają perły i diamenty, ale tymi błyskotkami ozdabiają tylko małe dzieci, które potem dorastają i porzucają takie zainteresowania, tak jak nasze dzieci porzucają lalki i samochodziki. Pragnienie zaszczytów uważa się za dziecinne i głupawe.
Za to na Utopii pod żadnym pozorem nie wolno oddawać się próżniactwu. Nie ma tam ani jednej piwiarni, ani domu publicznego, ani nawet pokątnych randek; ciągły dozór publiczny zmusza wszystkich albo do pracy, albo do rozrywki przyzwoitej. Jak na świętego przystało Tomasz chwali tylko jeden nieprzyzwoity pomysł: dziwi się, że przed zakupem dokładnie oglądamy konia, tak jak go Pan Bóg stworzył, a przyszli małżonkowie równie dokładnie nie oglądają się zupełnie nadzy, narażając się przez to zaniechanie na przykre niespodzianki. Utopie wciąż pociągają – leżą gdzieś na wyspach, w krainach szczęśliwych, wolnych od zgiełku, na dalekich morzach, w ziemskich rajach, jakichś shangri-la.
Równość i namiętność
Wątek utopii w historii naszej starej Europy jest bardzo żywy.