Afera ma dwóch pierwszoplanowych bohaterów: profesorów amerykańskich uniwersytetów. Pierwszy z nich to Kevin Folta, biolog molekularny i szef wydziału nauk ogrodniczych w University of Florida. Drugim jest Charles Benbrook, specjalizujący się w ekonomii rolniczej i do niedawna zatrudniony w Washington State University.
Tłem jest spór o zastosowanie inżynierii genetycznej podczas tworzenia odmian roślin o nowych cechach (GMO). Przypomnijmy, że choć człowiek od co najmniej kilku tysięcy lat modyfikuje genetycznie rośliny (krzyżując, selekcjonując czy wywołując różnymi sposobami mutacje w ich DNA), to akurat wykorzystanie narzędzi biologii molekularnej wzbudza, szczególnie w Europie, lęk. Nie maleje on, choć areał roślin GMO na świecie stale rośnie (w ubiegłym roku było to ponad 181 mln ha uprawianych przez 18 mln rolników w 28 krajach), a kilka tysięcy publikacji naukowych i wieloletnie wielkie projekty badawcze dowodzą bezpieczeństwa tej technologii.
Na strachu można jednak nieźle zarabiać. Za oceanem stara się go wykorzystać sektor tzw. żywności organicznej (w Polsce nazywanej ekologiczną). Jest ona droższa, ale konsumenci są przekonani, że kupują owoce czy warzywa zdrowsze, „bez chemii” i otrzymywane w sposób przyjazny środowisku. Ten obraz rolnictwa organicznego ma jednak niewiele wspólnego z rzeczywistością (o czym obszernie pisaliśmy w POLITYCE 29/13), za to ono samo – dużą wartość rynkową (tylko w USA 30 mld dol.