Agnieszka Krzemińska: – Z pana książki „Uniwersytet w dobie przemian” wynika, że mamy naukę biedną, mało produktywną i dość prowincjonalną. To przygnębiające.
Marek Kwiek: – Raczej prawdziwe. Dzisiejsza sytuacja to wynik wieloletnich zaszłości, a przede wszystkim umasowienia szkolnictwa wyższego w latach 90., kiedy główny wysiłek akademii nakierowano na kształcenie studentów, a nie prowadzenie badań. Wówczas też wytworzył się nowy wzorzec pracy akademickiej, który sprawił, że średni poziom zainteresowania uprawianiem nauki jest dziś wśród kadry uniwersyteckiej o 12 pkt proc. niższy niż w latach 80. Gdy 10 lat temu trafiliśmy do rankingów międzynarodowych, okazało się, że to, co robiliśmy po 1989 r., nie znalazło większego przełożenia na miejsce w nauce światowej. Stąd m.in. wzięły się reformy minister Kudryckiej.
Część środowiska, szczególnie humaniści, bardzo je krytykowała.
Zgadza się. Jednak w nauce światowej to nie humaniści wyznaczają trendy w jej zarządzaniu i finansowaniu, zwłaszcza że ich udział nie przekracza zazwyczaj 15–20 proc. kadry. U nas są najgłośniejsi, bo są stosunkowo liczni, a zmiany w finansowaniu i rozliczaniu wyników badań są dla nich szokująco nowe. Reformy minister Kudryckiej zaczęły przywracać naturalne na Zachodzie myślenie o nauce, którą uprawia się z ciekawości badawczej, ale jej nagrodą jest prestiż akademicki oparty na dorobku i miejsce zajmowane w naukowej hierarchii, co wymaga stałej rywalizacji między badaczami, grupami badawczymi, wydziałami i uczelniami. Reformy uświadomiły też, że nauka ma wymiar globalny, a jej wyniki można mierzyć i łączyć z finansowaniem badań.
Po wojnie, w złotych latach nauki, finansowano wszystko wszystkim, bo naukowców było mało, a potrzeba unowocześnienia świata silna.