Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Nauka

Mądrość z brzucha

Udo Pollmer: rady dietetyków należy włożyć między bajki

Udo Pollmer w swojej najnowszej książce ostrzega przed spiskiem dietetyków. Udo Pollmer w swojej najnowszej książce ostrzega przed spiskiem dietetyków. Piotr Bławicki / EAST NEWS
Czy przemysł spożywczy wodzi nas za nos, a rady dietetyków, jak się odżywiać, należy spalić w piecu?
materiały prasowe

Artykuł w wersji audio

W telewizji kantują jeszcze bardziej niż w dyskontach – czy to opinia któregoś z posłów podczas debaty poświęconej nowej ustawie medialnej? A może komentarz wkurzonego widza po obejrzeniu „Wiadomości” TVP? Nie uwierzycie! Tymi słowami Udo Pollmer – czołowy niemiecki autorytet od jedzenia, zwany też papieżem szczęśliwych żarłoków – ostrzega przed spiskiem dietetyków, którzy karmią nas swoimi, pożal się Boże, zaleceniami: sól powoduje nadciśnienie, frytki wpędzają do grobu, sałata – przeciwnie – jest bardzo zdrowa.

Zdaniem Pollmera media bezrefleksyjnie powtarzają takie mądrości, utrwalając fałszywe przekonania na temat żywności i żywienia. W jego najnowszej książce „Kto nam podkłada świnię?” (Wyd. Znak) obrywa się także organizacjom ekologicznym, które nieraz wzniecały już panikę, ostrzegając przed mięsem szalonych krów albo drobiem zakażonym wirusami grypy. „Nasza żywność zasługuje na więcej zaufania niż Foodwatch (jedna z organizacji ochrony praw konsumentów – przyp. PW), TV i prasa razem wzięte – dowodzi Pollmer, specjalista w dziedzinie chemii spożywczej. – Do życia potrzebne jest nam jedzenie, nie media”.

W gąszczu porad

Z wieloma jego ostrzeżeniami trudno się nie zgodzić. W straszeniu ludzi rzekomo niebezpieczną żywnością eksperci osiągnęli wyżyny hipokryzji, a poradniki odchudzania i zdrowego gotowania zaczęły przypominać lekarskie recepty. Na samych surówkach i ziarnach rzeczywiście nie da się przeżyć we współczesnym świecie, gdyż mało kto wiedzie pustelniczy żywot, więc cała ta religia pod sztandarem „zdrowej karmy” wpędza tylko w niepotrzebne stresy i wyrzuty sumienia.

Na dodatek w poradach dotyczących żywienia tkwi mnóstwo sprzeczności. Nasze społeczeństwo nie jest zgodne co do najbardziej fundamentalnych kwestii, począwszy od picia mleka, a skończywszy na walorach jedzenia jajek czy solenia. Na temat wielu z nich krążą najbardziej fantastyczne mity, z których wyrastają dziwne diety odchudzające. Do kłótni nad talerzem przyczyniają się sami lekarze i dietetycy, nie mogąc dojść do porozumienia, co naprawdę służy zdrowiu, a co nie. Może niepotrzebnie silą się na jakiś uniwersalny kod, na podstawie którego wszyscy ludzie powinni ustalić swój jadłospis – nie mamy przecież identycznych genów, od urodzenia oddziałują na nas rozmaite czynniki środowiskowe, nawyki i styl życia również mają swoje znaczenie.

Owa niepewność nauki doprowadziła do nieufności i stworzyła atmosferę, w której doskonale czują się tacy eksperci jak Udo Pollmer. Znakomicie sprzedaje swoje teorie, wydobywając na światło dzienne to, co nie może się podobać konsumentom: spisek ekspertów z lobby producenckim, za sprawą którego jemy tylko to, co opłaca się produkować. Pod tym względem książki Pollmera (kilka lat temu ukazało się jego inne kontrowersyjne dzieło pod wiele mówiącym tytułem „Smacznego! Chorzy z powodu zdrowego jedzenia”) przypominają głośne artykuły prasowe wycelowane w przemysł farmaceutyczny, który winduje ceny leków, by zadowolić swoich akcjonariuszy.

Kto nie pamięta wojny o szczepionki przeciwko nowej odmianie grypy? W 2009 r. głośnym echem odbił się oficjalny pozew sądowy przeciwko WHO i ONZ, złożony przez austriacką dziennikarkę Jane Burgermeister, która oskarżyła je o… współpracę z firmami produkującymi szczepionki przeciwgrypowe i zamiar ludobójstwa, ponieważ jej zdaniem doszło do celowego wyhodowania wirusów A/H1N1. Prasa prześcigała się wtedy w cytowaniu innych „ekspertów” dopatrujących się przyczyn pandemii grypy w gęstej pajęczynie interesów finansowych. Łatwiej było bowiem wmówić pacjentom, iż padli ofiarą międzynarodowego spisku nauki z przemysłem, niż nauczyć ich regularnego mycia rąk.

Na histerii i panice najlepiej wychodzą nie tylko koncerny farmaceutyczne, ale też ci, którzy nimi straszą: dziennikarze i naukowcy budujący swoje kariery na tego typu sensacjach. Udo Pollmer w dziedzinie poradnictwa żywieniowego gra na emocjach w ten sam sposób. Słusznie wyśmiewa rozmaite wymyślone zagrożenia i fobie (np. przed drobiem, pestycydami, wołowiną), ale dokłada swoje: ostrzega przed jedzeniem popularnej i lubianej rukoli, grejpfrutów, nawet zwykłych rzodkiewek. „Ten, kto kocha rzodkiewkę, niech zjada ją dalej, ale ze świadomością, że ryzyko oglądania tejże rzodkiewki od spodu jest większe niż po zjedzeniu frytek polanych ketchupem” – można przeczytać w jego najnowszej książce.

Według niego sałata to połączenie papierowej serwetki ze szklanką wody, a namawiania ludzi do pięciu porcji owoców i warzyw dziennie przy profilaktyce nowotworów nie waha się nazwać oszustwem. Czy ma na to jakieś dowody? Załączona bibliografia, na podstawie której Pollmer snuje swoje wywody, liczy aż 428 pozycji – ale wnioski bywają naciągane, jakby autorowi mniej zależało na przedstawieniu obiektywnej wiedzy, a bardziej na uprawdopodobnieniu swych obrazoburczych tez. Krytykę unijnej kampanii, zachęcającej do jedzenia surowych warzyw i owoców pięć razy dziennie, opiera na przykład na artykule, który ukazał się w „Journal of the National Cancer Institute” w 2010 r. Autorzy kończą go konkluzją, iż wysokie spożycie owoców i jarzyn daje „skromny efekt prewencyjny w przypadku chorób nowotworowych”, ale Udo Pollmer wali z grubej rury: „Ocena badania wykazuje bezcelowość spożywania warzyw i owoców w profilaktyce raka”.

A może to manipulacja?

Prof. Wiktor Szostak, który niemal całe zawodowe życie poświęcił w warszawskim Instytucie Żywności i Żywienia promowaniu diety śródziemnomorskiej (a więc nowalijek, owoców i tłuszczów roślinnych), opinie niemieckiego eksperta kwituje krótko: manipulacja. – Owoce i warzywa być może nie uratują przed rakiem, gdyż dowody na efekty antynowotworowe są rzeczywiście słabe. Ale inaczej to wygląda w przypadku ochrony przed chorobami serca, gdyż umieralność z ich powodu jest dużo mniejsza u osób niestroniących od diety opartej o antyoksydanty – mówi polski naukowiec.

Zdaniem dietetyczki Kamili Szczepaniak kuglarstwo Pollmera polega też na tym, że krytykując sałatę czy rzodkiewkę, odnosi się do całej grupy warzyw i owoców, przy czym skupia się wyłącznie na antyoksydantach, a zawierają one przecież mnóstwo innych składników. – Obecny w nich błonnik rozpuszczalny w wodzie wiąże substancje toksyczne zalegające w jelitach i w ten sposób obniża ryzyko zachorowania na raka jelita grubego. Izotiocyjaniany w warzywach kapustnych mają udowodnione działanie antynowotworowe.

Tylko kto chciałby czytać o izotiocyjanianach, skoro trudno nawet wymówić taką nazwę? Udo Pollmer ma lepsze sposoby zdobywania wyznawców swojej religii: pisze barwnie („przy stołach rozgościli się eksperci od zdrowego żywienia, którzy plują nam do zupy”), ma zawsze pod ręką wygrzebane z fachowej literatury w miarę świeże badania (we współczesnej dietetyce można udowodnić wszystko, o czym niedawno pisaliśmy przy okazji krytycznego spojrzenia na tzw. żywność ekologiczną). No i doskonale wyczuwa nastroje konsumentów, którzy wielbią takich jak on tropicieli spisków, budujących swój autorytet w kontrze do oficjalnych zaleceń.

To jest ewidentnie napisane pod tezę, że akryloamid nie jest wcale tak zły, jak go malują naukowcy – mówi prof. Hanna Mojska z Instytutu Żywności i Żywienia po uważnej lekturze pierwszego rozdziału książki Pollmera, który zatytułował „Akryloamid – wiele hałasu o nic”. Prof. Mojska zaczęła badać zawartość akryloamidu w artykułach spożywczych niedługo po tym, jak eksperci Szwedzkiego Narodowego Urzędu ds. Żywności wraz z naukowcami z Uniwersytetu w Sztokholmie przypisali mu w 2002 r. działanie rakotwórcze. Akryloamid to związek chemiczny, który powstaje w żywności poddawanej pieczeniu, grillowaniu, smażeniu – nie tylko w domu, lecz już na etapie produkcji przemysłowej. Pollmer twierdzi, że tym, co odróżnia nas od zwierząt, jest używanie ognia i podgrzewanie pokarmu – strach przed akryloamidem uważa więc za nadmierny i całkowicie niepotrzebny. – To, że przez wieki nasze organizmy przyzwyczaiły się do spożywania produktów pieczonych i smażonych, jest być może prawdą – komentuje prof. Mojska. – Ale obecnie mamy dużo większy asortyment produktów przetwarzanych w taki sposób, że powstaje w nich akryloamid: m.in. chipsy, pieczywo chrupkie, płatki śniadaniowe.

A jak wiadomo, nadmiar szkodzi. Więc znów racje Pollmera są tylko połowiczne: porcja mocno wysmażonych frytek może być rzeczywiście zdrowsza od rzodkiewki lub sałaty (niestarannie umytych lub niewłaściwie przechowywanych), ale pod warunkiem że będziemy po nie sięgać sporadycznie. Miło usłyszeć, że chcąc odżywiać się zdrowo, należy kierować się własnym instynktem i tym, co podpowiada apetyt. Lecz Udo Pollmer zapomniał chyba dodać, iż z jego porad mogą korzystać jedynie osoby szczupłe i zdrowe.

Polityka 22.2016 (3061) z dnia 23.05.2016; Nauka; s. 82
Oryginalny tytuł tekstu: "Mądrość z brzucha"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną