Czy genetyka w Polsce rozwija się czy zwija? Patrząc na agresywne reklamy firm nakłaniających do badań genetycznych – od wykluczających ojcostwo, poprzez ustalające genodietę, a skończywszy na jakże atrakcyjnych testach zdrady – można odnieść wrażenie, że poważna nauka trafiła wreszcie pod strzechy. Ale to pozory. W mętnej wodzie z powodzeniem pływają spółki, które bez odpowiednich uprawnień i łamiąc zasady etyki, wprowadzają klientów w błąd. A co gorsza, złe praktyki zaczęły również stosować laboratoria publiczne, wychodząc z założenia, że skoro państwo nie chce pełnić nadzoru nad badaniami genetycznymi i ich należycie nie finansuje, to wolno zarabiać na pacjentach, którzy za każdą usługę zapłacą z własnej kieszeni.
„Do poradni genetycznych trafiają osoby, którym wydano wyniki jeśli nie błędne, to źle zinterpretowane, wystawiane przez osoby niemające do tego uprawnień, występujące jednak pod szyldem konkretnych instytucji” – ostrzega zarząd Polskiego Towarzystwa Genetyki Człowieka. I jeszcze: „Niektóre laboratoria o uznanej renomie wykraczają poza dopuszczalne merytorycznie opinie dotyczące zalet testów genetycznych, niekiedy wręcz z potwierdzeniem nieprawdy”.
Tej wolnoamerykance sprzyjają luki w prawie (polskie regulacje w kwestii badań genetycznych są fragmentaryczne i nieaktualne, rozsiane bezładnie w ośmiu różnych ustawach), ale też służy jej opieszałość decydentów. Prof. Maria M. Sąsiadek, krajowa konsultant w dziedzinie genetyki, już dawno przygotowała pakiet zmian urealniających wyceny świadczeń w tej dziedzinie. Miały ją zracjonalizować, a przy okazji też szerzej udostępnić – aby lekarze nie bali się kierować pacjentów na rzetelne badania i wiedzieli, co z nich można dla chorych uzyskać.