Wiadomość o niespodziewanym zawale serca u młodych ludzi przykuwa uwagę, wzbudzając szczególne współczucie. Nie próbuje się jednak dociekać, dlaczego nagła śmierć przydarzyła się w wieku 30 lub 40 lat i czy częściowej winy nie ponosi lekarz rodzinny, który w odpowiednim czasie nie wykrył jakichś zaburzeń.
Oczywiście młoda ofiara zawału nie musiała wcale chodzić do lekarza. Czuła się na tyle zdrowo, by nie myśleć o jakimkolwiek ryzyku. Na nic się nie leczyła ani nie wykonywała regularnie badań. Odkąd w medycynie pracy okrojono ich listę, nikomu do głowy nie przyjdzie, by raz na jakiś czas, niejako z urzędu, sprawdzać poziom cholesterolu lub cukier.
Jeśli jednak lekarz opiekował się rodziną młodego zawałowca, to wiedział, że jego babcia ma bardzo wysoki cholesterol i z tego powodu od lat podaje jej statyny. Wiedział też o tym, że pacjentka 25 lat temu pochowała swojego syna, który również zmarł na zawał serca – w podobnym wieku, w którym teraz odszedł jej wnuk. I to właśnie lekarz rodzinny mógł tej śmierci zapobiec, gdyby lecząc od lat starszą panią, i pamiętając o wcześniejszych zawałach jej bliskich, zaprosił jej krewnych na badania cholesterolu, a więc sprawdził, czy w ich naczyniach nie tyka już bomba, która może wybuchnąć. W Holandii w ten właśnie sposób, po nitce do kłębka, poszukuje się osób z hipercholesterolemią rodzinną, a każdy wykryty przypadek wpisywany jest do rejestru i otacza się go szczególną opieką. W Polsce takiego systemu nie ma. Brakuje też świadomości, że warto go jak najszybciej stworzyć.
Namierzyć wroga
Hipercholesterolemia to dziś najbardziej zaniedbany czynnik ryzyka chorób serca. Zwłaszcza jeśli chodzi o wczesne wykrywanie tych zaburzeń.