Artykuł w wersji audio
W szczytowym okresie oczarowania modernizatorów edukacji technikami cyfrowymi popularny był pogląd, że komputery, tablety i tablice multimedialne zastąpią zeszyty, podręczniki, a nawet stoły laboratoryjne. Wszak dobre, interaktywne oprogramowanie jest w stanie zasymulować wiele rzeczywistych procesów, z eksperymentami chemicznymi lub fizycznymi włącznie. Na dodatek współczesne dzieci od urodzenia wychowywane są w otoczeniu elektronicznych gadżetów i kontakt z dotykowym ekranem jest dla nich bardziej naturalny niż kartkowanie książki lub malowanie kredkami. Czyż więc i proces edukacji nie powinien podążać za cywilizacyjną zmianą, podporządkowując się logice cyfryzacji?
Dla jednych pozytywna odpowiedź na to pytanie jest oczywista, nie brak jednak oponentów twierdzących – jak niemiecki psychiatra Manfred Spitzer – że cyfryzacja od najmłodszych lat prowadzi do cyfrowej demencji – zamiast rozwijać, szkodzi dzieciom i młodzieży, niszcząc ich mózgi. Liderzy cyfrowych korporacji z Krzemowej Doliny wysyłają zazwyczaj swe dzieci do szkół wolnych od technicznych nowinek. Wolą, by uczyły się świata przez kontakt z plasteliną, klockami, farbami i twardą materią, a nie bitami. Czyżby wiedzieli, że ich produkty i usługi są niebezpieczne?
Zamiast brnąć w spiskową teorię, lepiej wrócić do podstaw dziecięcej psychologii, która podpowiada, że podstawowym sposobem poznawania świata jest jego bezpośrednie doświadczanie. Jeśli elementem tego świata jest także leżący na stole tablet lub smartfon, dziecko eksperymentując, szybko odkryje metodą prób i błędów, jak ten fragment rzeczywistości funkcjonuje. Od tej chwili ekran stanie się jednym ze sposobów dostępu do świata. Warto, by nie stał się sposobem dominującym. Zamiast jednak wyrywać dziecku urządzenie z rąk lub blokować mu dostęp do internetu, lepiej zaproponować alternatywę – prawdziwe eksperymentowanie.
Nie tylko dla dzieci
Zgoda, nie każdy jest chemikiem, biologiem lub fizykiem. Na szczęście wszyscy, niezależnie od przygotowania, skorzystać mogą z pomocy Wojciecha Mikołuszki, popularyzatora nauki znanego czytelnikom POLITYKI. Mikołuszko z doskonałym skutkiem pisze o nauce także dla dzieci, właśnie ukazała się jego książka „Wielkie eksperymenty dla małych ludzi”. Położona obok tabletu będzie skuteczną alternatywą dla cyfrowej rzeczywistości. Do sięgnięcia po nią zachęca intrygująca szata graficzna, najważniejsze jednak kryje się w środku.
Mikołuszko napisał książkę dla dzieci, z nadzieją jednak zapewne, że sięgać po nią będą także dorośli w ramach przyspieszonego repetytorium z wiedzy o najważniejszych doświadczeniach, jakie ufundowały współczesne rozumienie świata. Kolejne rozdziały są więc okazją do szybkich i treściwych spotkań z Archimedesem, Galileuszem, Darwinem, Pasteurem, Boylem i innymi kluczowymi postaciami dziejów nauki. Już dla tych opowieści warto sięgnąć po książkę Mikołuszki, a następnie podsunąć ją dzieciom.
To jednak dopiero początek, bo najważniejsze zaczyna się po lekturze historii, którą za każdym razem wieńczy zaproszenie do eksperymentowania i powtórzenia doświadczeń, które wspomnianym bohaterom zapewniły nieśmiertelność. Okazuje się, że nie potrzeba nawet szkolnego laboratorium, by zrekonstruować doświadczenie, jakie doprowadziło np. do odkrycia przez Torricellego ciśnienia atmosferycznego.
Po lekturze, do dzieła
Książka Mikołuszki skonstruowana jest w chytry sposób – bystre dzieci mogą z niej korzystać samodzielnie, napisana jest przystępnym językiem, a tekst wzbogacają atrakcyjne i jednocześnie precyzyjne ilustracje Joanny Rzezak. Nie trzeba większej zachęty, by po lekturze od razu przystąpić do dzieła, nie czekając nawet na pomoc zapracowanych zazwyczaj dorosłych. I o to chodzi – lepiej nie ingerować w poznawczy proces nadgorliwą interwencją. Po zakończeniu badań młody człowiek na pewno sam zgłosi się, by z dumą zameldować o naukowym sukcesie. Wtedy na pewno dorosłym przyda się wcześniejsza lektura części opisowej, bo umożliwi nawiązanie równego kontaktu z małym badaczem.
„Wielkie eksperymenty dla małych ludzi” to więcej niż katalog ciekawych doświadczeń. To jednocześnie opowieść o historii nauki, o ludziach, którzy do końca życia nie zagubili dziecięcej pasji bezpośredniego doświadczania rzeczywistości i nie ulegli dyktatowi zdrowego rozsądku, o którym Albert Einstein mawiał, że jest sumą przesądów, jakich nabywamy przed ukończeniem 16 lat. Dla domknięcia tej relacji dodam, że książka Mikołuszki dostępna jest także w wersji cyfrowej.
***
Wojciech Mikołuszko, Wielkie eksperymenty dla małych ludzi, ilustracje Joanna Rzezak, Wydawnictwo Agora 2016