Wielkie mikro
Nie sposób przejść w milczeniu ani obok niedawnej premiery Olympusa E-M1 Mark II, ani obok spodziewanego wczesną wiosną objawienia się Panasonica GH5. Oba reprezentują sekcję mikro 4/3. Oznacza to, że zamontowana w nich matryca ma rozmiary 13,5 na 18 mm, gdzieś w połowie drogi między tzw. pełną klatką a matrycami „kompaktów”. Oba te japońskie aparaty stały się ostatnio powodem dużego poruszenia w branży fotograficznej. Spodziewano się bowiem, pamiętając o ich wcześniejszych iteracjach, że będą wyznaczać maksima obecnych możliwości technologicznych – Olympus w dziedzinie fotografii per se, Panasonic w sekcji wideo. I tak też się stało. To poniekąd tłumaczy cenę wynoszącą w obu przypadkach ok. 2 tys. dol. (za sam korpus). Ale też kupuje się podobne aparaty raz na 4–5 lat, co w dobie cyfrowej jest zapewne odpowiednikiem 10–15 lat w czasach sprzętów analogowych.
Olympus jest przykładem tego, jak należy projektować aparaty fotograficzne. I prawdopodobnie również przykładem kresu możliwości w tej dziedzinie. Niewiele można w nim poprawić: mnogość manualnych nastaw oraz niemal astronomiczna liczba sposobów, na jakie można skonfigurować aparat, nie mają równych wśród konkurencji. Podobnie jest z szybkością pracy Olympusa. Raz pochwyciwszy ostrość, aparat wykonuje 60 klatek na sekundę oraz 18 klatek, kiedy każemy mu ostrzyć po każdym naświetleniu. To właśnie w tej dziedzinie aparaty formatu mikro 4/3 nie mają sobie równych. Pięcioosiowy system stabilizacji matrycy, niezmiennie niedościgniony patent Olympusa, pozwala na wykonywanie nieporuszonych zdjęć przy czasach rzędu całej sekundy.
Nowy Panasonic natomiast stoi tam, gdzie niedawno stały tylko kamery profesjonalne.