Marcin Rotkiewicz: – Dlaczego sprawa tzw. testów projekcyjnych dotyczy każdego z nas?
Andrzej Śliwerski: – Bo może się zdarzyć, że będziemy mieć w sądzie sprawę np. o przyznanie opieki nad dziećmi. Biegły psycholog wyda wówczas o nas opinię na podstawie badania, które przeprowadzi za pomocą testu projekcyjnego. A będzie ona brzmiała następująco: pan Kowalski ma zaburzenie osobowości. Może więc lepiej trzymać dzieci z daleka od niego – uzna sąd. Problem w tym, że testy projekcyjne to bardzo nierzetelne narzędzia, więc prawdopodobieństwo błędnej diagnozy i opinii jest ogromne.
Opinie psychologiczne dla sądów są również wydawane w znacznie większego kalibru sprawach, np. oskarżeniach o pedofilię. A wtedy Kowalskiemu grozi więzienie, zatem biegły, posługując się testami projekcyjnymi, może wyrządzić sporo zła.
Pięć lat temu na kilku polskich uczelniach studenci i wykładowcy protestowali przeciw stosowaniu takich testów, zakładając koszulki z napisem „Psychologia to nauka nie czary”. Pan brał aktywny udział w tej akcji, a POLITYKA (9/12) obszernie ją opisała. Czy ta akcja przyniosła jakieś efekty?
Zacznę od pozytywów. Przy Komitecie Psychologii PAN powstała Komisja ds. Testów Psychologicznych, która rok po naszej akcji wydała pierwszy numer swojego biuletynu. I stwierdziła w nim, że Test Drzewa [badany proszony jest o narysowanie drzewa, a sposób, w jaki to zrobi, podlega interpretacji psychologa – przyp. MR] jest nierzetelnym narzędziem diagnostycznym, które powinno zostać wycofane z użycia, a jego stosowanie może być szkodliwe dla osób diagnozowanych.