Często myślimy o jedzeniu, ale zdecydowanie za rzadko uświadamiamy sobie, że spożywanie pokarmu jest najmniej ważną spośród wielu czynności układu pokarmowego. Jelita – jego najdłuższa część – są dużo bardziej wszechstronne. Ich wpływ na ogólny stan zdrowia to jednak nie wyłącznie nasza zasługa, lecz trylionów bakterii, które się w nich zadomowiły. Skąd się tam wzięły i po co? – Aby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba cofnąć się do dnia narodzin, bo wtedy zaczynają nas zasiedlać kolonie mikrobów – wyjaśnia dr Paweł Grzesiowski, immunolog i pediatra, twórca Ośrodka Badań i Przeszczepiania Mikrobioty Jelitowej w Warszawie.
80 proc. mikroflory jelitowej przejmujemy od matki podczas porodu, pozostałą część z jej brodawek sutkowych, dłoni oraz pieluszek i prześcieradeł, z którymi stykała się nasza skóra. – Dla niemowlaka jest to pierwsza szczepionka, pierwszy uodparniający trening immunologiczny – podkreśla dr Grzesiowski, który uważa fizjologiczne bakterie przewodu pokarmowego za najcenniejszy skarb natury.
Groźne niegroźne
W czasach, które demonizują zarazki i każą nam się ich pozbywać na każdym kroku, docenianie roli tych bakterii można uznać za przejaw dziwactwa. Ale to właśnie rozsądek przemawia za tym, by dbać o swoją mikrobiotę nie mniej niż o serce czy wątrobę. Bo kiedy jej zabraknie – tracimy zdrowie, a bywa, że poważnie zagrożone jest wtedy nawet życie.
Przekonują się o tym pacjenci z przewlekłymi zakażeniami Clostridium difficile. Gatunek tej bakterii nie musi być groźny, kiedy znajduje się pod kontrolą innych współmieszkańców jelit. Ot, jeszcze jeden rodzaj drobnoustrojów o pokojowym usposobieniu, które wraz z bakteriami kwasu mlekowego (Lactobacillus, Bifidobacterium) oraz pałeczkami jelitowymi (Escherichia coli) i tysiącami innych osobników odżywiają się tym, co zje ich gospodarz, a w zamian mu się odpłacają, regulując trawienie, metabolizm, odporność i dobry nastrój. Przykład symbiozy doskonałej, która przynosi obopólne korzyści. Ale ten stabilny układ ulega rozchwianiu, gdy przewód pokarmowy – narząd o nietuzinkowym znaczeniu dla zdrowia – zaczyna pełnić funkcję kosza na odpady, do którego wrzucamy wszystko, co trafi pod rękę. Śmieciowe jedzenie, lekarstwa, suplementy, mnóstwo chemicznych dodatków i cukrów, które dla zadomowionych w jelitach bakterii są trucizną. Niszczymy je, pozostawiając wolne miejsce najmniej wybrednym i najsilniejszym osobnikom. Na taki moment czekają właśnie laseczki Clostridium, które wyswobadzają się spod ucisku innych sióstr i pokazują, na co je stać.
– Siła Clostridium to jednocześnie nasze przekleństwo – powiadają mikrobiolodzy, znawcy świata mikrobów. Bakterie tego gatunku oporne są na antybiotyki, więc kiedy wybijamy nimi rozmaite drobnoustroje, laseczki Clostridum difficile przeżywają i uruchamiają mechanizm obronny polegający na wytwarzaniu toksyn. – A one niszczą komórki wyścielające jelita, wywołują stan zapalny i silne biegunki – opisuje tę kaskadę dr Paweł Grzesiowski, dodając, że w Polsce rocznie 20–30 tys. osób trzeba hospitalizować z powodu tych ciężkich zakażeń. – Są niebezpieczne zwłaszcza dla osób starszych. Tracą wodę, elektrolity, białko, gdyż nic się nie wchłania. To grozi niewydolnością wielu narządów i śmiercią.
Ponieważ Clostridium difficile odpowiada za połowę przypadków biegunki poantybiotykowej, lekarze powinni sprawdzać za pomocą nieskomplikowanego testu, czy rzeczywiście czynnikiem sprawczym jest ta bakteria (test trwa 15 minut i opiera się na wykryciu w biegunkowym stolcu obecności tzw. antygenu GDH, czyli dehydrogenazy glutaminianowej). – Warto ustalić przyczynę biegunki, gdyż zakażenie Clostridium wymaga szybkiej terapii. Pacjent musi dostać niestety nowy antybiotyk, bo w przeciwnym razie może dojść do przebicia jelita i śmierci.
Ale tu znów pojawiają się kłopoty. Niezwykła oporność bakterii rozciąga się bowiem również na leki, które przeciwko niej są skierowane. Metronidazol zahamuje biegunkę, ale po zaprzestaniu kuracji u co trzeciej osoby powraca. Trzeba wtedy podać drugi antybiotyk, wankomycynę – na czas leczenia przynosi to ulgę, jednak potem znów u co piątej osoby następuje nawrót.
Lekarze od dawna poszukują sposobu, jak pomóc chorym w tak ciężkiej sytuacji. Stąd wziął się pomysł, aby zniszczoną mikroflorę jelit uzupełniać nowym zestawem mikrobów pochodzących od zdrowych dawców, czyli innych ludzi. Jeśli nie ma leków, które mogą wyciszyć niebezpieczne bakterie i zneutralizować ich toksyny, to spróbujmy przywrócić w jelitach warunki sprzed zakażenia, zanim laseczki Clostridium wymknęły się spod kontroli. Innymi słowy, podajmy bakterie pozyskane z kału zdrowych ludzi.
Ostatni ratunek
Już w 1958 r. dr Ben Eiseman z University of Colorado w Denver wypróbował tę metodę u kobiety z szóstym nawrotem ciężkiej biegunki (jeśli za pionierów uznać Chińczyków, którzy w IV w. naszej ery stosowali suszony kał w leczeniu objawów zatrucia, amerykański chirurg wcale nie był pierwszy). Sukces, jaki osiągnął – pacjentka leczona od wielu miesięcy na oddziale intensywnej terapii, po wlewach flory bakteryjnej wyszła ze szpitala o własnych siłach – nie przełożył się wcale na rozpowszechnienie tej metody. Świat medyczny, który dał się uwieść antybiotykom, okrył ją zasłoną milczenia niemal na 60 lat. Tylko pojedynczy lekarze, jak prof. Tom Borody z Centrum Chorób Układu Trawiennego w Sydney lub prof. Alexander Khoruts z University of Minnesota, mimo wyraźnego ostracyzmu w kręgach medycznych, nadal proponowali pacjentom tego typu kurację i wyrośli na cudotwórców cieszących się dziś poważaniem największych gremiów naukowych.
Dr Grzesiowski od sześciu lat wraz z zespołem współpracowników ze Stowarzyszenia Higieny Lecznictwa propaguje tę metodę w Polsce. W Ośrodku Badań i Przeszczepiania Mikrobioty Jelitowej w ciągu ostatnich pięciu lat ponad 100 pacjentów uzyskało skuteczną pomoc. – To nie jest eksperyment. Badania kliniczne potwierdziły 90-proc. skuteczność. Dlatego nie tylko wykonujemy transfery w naszym ośrodku, ale też zachęcamy do współpracy szpitale w całym kraju. Po kwalifikacji chorego przekazujemy mikrobiotę jelitową tam, gdzie pracują lekarze gotowi dokonać takiego transferu. Odbiorcami są na ogół pacjenci, którzy wykorzystali wszystkie możliwości antybiotykoterapii.
Transfer mikrobioty, jak każdy przeszczep, zaczyna się od dawców. Niełatwo ich pozyskać, bo muszą być młodzi, zdrowi, gotowi do wielu poświęceń przy regularnym gromadzeniu stolca, który trzeba w specjalnym pojemniku zamrozić i z którego następnie zostanie uzyskany preparat zawierający bogactwo bakterii. – Nie mogą być wegetarianami, muszą przestrzegać reżimu zdrowego trybu życia. Oczywiście są to dawcy honorowi, regularnie badani dokładniej niż dawcy krwi – mówi dr Grzesiowski.
Perspektywa wszczepienia (lub jak kto woli: transferu) bakterii z okrężnicy pochodzącej od innej osoby może wzbudzać odrazę, tym bardziej że nie trzeba wielkiej wyobraźni, by domyślić się, jak pozyskuje się taką naturalną florę i co stanowi jej źródło. Ale nie zdarzyło się, by pacjent skierowany na zabieg (a są to też dzieci z zapalnymi chorobami jelit) zrezygnował, dowiedziawszy się, jakie jest pochodzenie bakterii jelitowych. – Robimy wszystko, aby zminimalizować ryzyko nieprzyjemnych doznań zapachowych czy estetycznych – słyszę w warszawskim ośrodku. Strzykawki zawierające 60–100 ml zawieszonego w soli fizjologicznej roztworu z leczniczymi bakteriami są zabezpieczone folią aluminiową. Bakterie podaje się przez sondę lub gastroskop wprost do żołądka lub dwunastnicy. – To jest obieg zamknięty, niczego nie widać, nic nie czuć. Zabieg trwa kilkanaście minut.
Na ogół wystarczy jednorazowy przeszczep, by odnieść sukces. Biorca otrzymuje jednak dokładne wskazówki, jak się odżywiać – bo powodzenie kuracji zależeć będzie od utrzymania nowej mikrobioty w przewodzie jelitowym. Ona powinna tam zostać na dłużej, więc trzeba o nią dbać.
– Na tym polega różnica między naturalną florą bakteryjną a probiotykami, które można kupić w aptece lub zjeść z jogurtem. Opracowaliśmy specjalną dietę wspomagającą dobre bakterie, a dającą gorsze warunki rozwoju tym chorobotwórczym – zaznacza szef ośrodka. Chodzi o większą różnorodność oraz fakt, że bakterie probiotyczne są bardziej turystkami niż lokatorkami – trudno nimi skolonizować jelita, gdyż zazwyczaj tylko przez nie przechodzą i nie osiedlają się po odstawieniu kuracji. – A nam zależy, by już do końca życia stanowiły postrach dla laseczek Clostridium difficile i aby tak jak u zdrowych ludzi produkowały serotoninę, witaminy K i B12, modulowały układ odporności – wylicza zadania mikroflory doktor. Do niedawna nikt nie wierzył, że mają one taką moc. – Przypuszczam, że w ciągu najbliższych 10 lat uda się odsłonić jeszcze więcej tajemnic jelit. Badania dopiero teraz nabierają rozpędu.
Nie lek, ale leczy
Niektóre spostrzeżenia wprawiają w zdumienie samych badaczy. Bo kto by przypuszczał, że korzyści mogą odnieść osoby po przeszczepach szpiku? Biegunki po masywnej antybiotykoterapii, którą muszą znosić, by zapobiec infekcjom na skutek wyjałowienia organizmu, bywają dramatyczne. Dzięki transferowi bakterii jelitowych, które podano pacjentom w warszawskiej Klinice Chorób Wewnętrznych, Hematologii i Onkologii, nie tylko udało się zneutralizować laseczki Clostridium, ale także pokonać inne szkodliwe szczepy: pałeczki Klebsiella oraz często spotykane przy zakażeniach szpitalnych Acinetobacter.
Równie ciekawie przedstawia się historia pacjentów, u których nastąpił odrzut przeszczepu szpiku, ale z nową mikrobiotą nastąpiła remisja zespołu odrzucenia i chorzy wrócili do zdrowia. Prawdopodobnie nowe bakterie (niczym szczepionka) mobilizują limfocyty, które mają działanie przeciwzapalne. – Nie wiemy jeszcze, które – przyznają lekarze, co spotyka się z oskarżeniami o eksperymentowanie na ludziach.
Krytykom nie mieści się w głowie, że można leczyć czymś, co nie dość, że jest ludzką wydaliną, to ma nieznany skład, brak wystandaryzowanych dawek, no i nie jest zamknięte w kapsułki jak klasyczne leki (w niektórych krajach można już uzyskać kapsułki z florą bakteryjną, ale ich zawartość jest tego samego pochodzenia i aby osiągnąć efekt, trzeba przyjąć nawet 50 sztuk). To ma być medycyna XXI w.?
Amerykańska FDA (Food and Drug Administration) – instytucja wydająca zezwolenia dla różnych metod leczenia – próbowała początkowo ukrócić transfery flory bakteryjnej w placówkach medycznych, ale sprzeciwili się temu gastroenterolodzy i zakaz szybko cofnięto. Urzędników bolało, że brakuje badań klinicznych, których wymagają przy rejestracji leków – ale bakterie ze stolca nie są przecież lekiem, który można produkować i sprzedawać! Trudno stosować wobec nich te same przepisy co wobec innych medykamentów.
Dr. Grzesiowskiego dziwi opór sceptyków, którzy także w Polsce nie uważają transferów mikrobioty za bioterapię opartą na dowodach naukowych: – Brakuje wiedzy, doświadczenia i przede wszystkim intuicji. Zmieniają opinię, gdy nie mają już czym ratować chorego, i wtedy okazuje się, że nasza alternatywa przynosi wybawienie.