Światło dzienne to słabiutki odblask termonuklearnego pożaru, który od 4,5 mld lat trawi wnętrze Słońca. W każdej sekundzie z 610 mln ton wodoru powstaje tam 606 mln ton helu. W tej samej sekundzie domykające bilans 4 mln ton zamienia się w energię równą łącznej energii wybuchu 6 bln takich bomb jak ta, która zniszczyła Hiroszimę. Tak, sześciu bilionów. To szóstka z dwunastoma zerami.
Jest całkiem naturalne, że liczby niemieszczące się w granicach naszego pojmowania są przyjmowane ze sceptycyzmem lub wręcz niewiarą. Zresztą – niezależnie od ich wielkości – niby skąd mielibyśmy wiedzieć, co się dzieje we wnętrzu Słońca, skoro nawet wnętrza Ziemi nie znamy zbyt dokładnie? A jednak astrofizycy nie tylko są pewni swego, lecz uważają problem budowy Słońca i pochodzenia emitowanej przez nie energii za zamknięty. Dowód poprawności ich obliczeń jest bowiem równie oczywisty jak to, że Słońce świeci. Dostarczyły go powstające podczas przemiany wodoru w hel neutrina, które ze względu na swoje niezwykłe właściwości bywają określane nazwą cząstek widm.
Niechętne w działaniu
Neutrino pojawiło się w fizyce w 1930 r. jako obiekt czysto hipotetyczny. Wprowadził je Wolfgang Pauli (Nobel 1945), by ratować zasadę zachowania energii, łamaną – jak się wówczas wydawało – podczas reakcji jądrowych nazywanych rozpadami β. Działając niczym perfekcyjny kieszonkowiec, neutrino miało niepostrzeżenie wykradać energię, której nie można było doliczyć się w obserwowanych produktach rozpadu. W liście do przyjaciół Pauli określił swój pomysł jako desperacki, dodając przy tym żartobliwie: „kto nie ryzykuje, ten nie wygrywa, a problem [z zasadą zachowania energii] jest na tyle poważny, że trzeba wykorzystać każdą szansę ratunku”.