Zmiany klimatyczne są faktem, za który już płacimy słony rachunek. O blisko połowę wzrosła od 2000 r. częstotliwość katastrof spowodowanych ekstremalnymi zjawiskami pogodowymi. Przybyło 125 mln osób narażonych na fale niebezpiecznych upałów, co przekłada się na zmniejszenie produktywności pracy podejmowanej w otwartej przestrzeni o 5,3 proc. Rośnie systematycznie wartość strat materialnych – tylko w 2016 r. rachunek opiewał na 129 mld dol., wylicza prestiżowy magazyn medyczny „The Lancet” i dodaje, że 99 proc. tych szkód w krajach o niskich dochodach nie było ubezpieczonych.
„The Lancet” powołał specjalny zespół analityczny odpowiedzialny za monitorowanie wiedzy o konsekwencjach zmian klimatycznych dla stanu zdrowia. W tygodniu poprzedzającym inaugurację szczytu klimatycznego w Bonn (6–17 listopada) ukazał się obszerny raport pokazujący, jak świat mimo dostępnej wiedzy zmarnował ostatnie ćwierćwiecze, czyniąc zbyt mało dla uchronienia się przed coraz bardziej prawdopodobną katastrofą. Bo jeśli nic się nie zmieni, to mamy wszelkie powody prognozować, że XXI w. zakończy się z temperaturą atmosfery wyższą o 2,6–4,8 st. C w stosunku do okresu przedprzemysłowego. A już teraz ze względu na dotychczasowe zmiany (temperatura wzrosła raptem o 1 st. C) o blisko 10 proc. wzrosło zagrożenie rozprzestrzeniania się śmiertelnego wirusa dengi. Brytyjski magazyn zwraca też uwagę, że nie ma sprawiedliwości na tym świecie – konsekwencje zmian klimatycznych najbardziej dotkną mieszkańców państw najbiedniejszych.
Rachunek jest prosty
Bogaci nie powinni się jednak łudzić, że mogą spać spokojnie. Tegoroczna katastrofa w amerykańskim Houston pokazuje, że nawet największe mocarstwo świata nie jest w stanie skutecznie chronić swoich obywateli przed kaprysami pogody.