Położona na wysokości 8126 metrów Nanga Parbat, jak i cała Korona Himalajów, nazywana jest strefą śmierci m.in. z powodu niewielkiej zawartości tlenu w powietrzu. Człowiek raptownie przetransportowany na Mount Everest w ciągu kilku minut traci przytomność i umiera. Ciśnienie atmosferyczne, które na poziomie morza wynosi 760 mm Hg, tam jest trzykrotnie mniejsze. To oznacza powietrze bardziej rozrzedzone i mniejszą zawartość tlenu w każdym wdechu. Im wyżej, tym więcej powietrza trzeba wpompować do płuc, by zapewnić organizmowi odpowiednią ilość tlenu.
Wejście na ośmiotysięczniki bez aparatu tlenowego nie jest już jednak wyczynem. Odkąd w 1978 roku dokonali tego Austriacy Reinhold Messner i Peter Habeler, wielu innych śmiałków poszło w ich ślady. Nawet Denis Brown, astmatyk, a przy tym zapalony alpinista i lekarz z kanadyjskiej Kolumbii Brytyjskiej, w 1999 roku zdobył szczyt bez maski tlenowej, choć choroba utrudniała mu oddychanie nawet na ulicy w rodzimym Vancouver. Aby na dużej wysokości – już nawet 1500 m n.p.m. – poradzić sobie z niedostatkiem tlenu wywołującym tzw. hipoksję, trzeba oddychać szybciej, co dodatkowo męczy utrudzony wspinaczką organizm.
Jakie są objawy choroby wysokościowej?
Fizyczne wyczerpanie, jakiego doświadczamy podczas górskich wędrówek w ekstremalnych warunkach, jest więc efektem braku tlenu. Choroba wysokościowa nie musi zagrażać wszystkim amatorom wspinaczek na niższe szczyty, ale z pewnością gorzej będą ją znosić osoby cierpiące na anemię, choroby układu oddechowego i krążenia. Cała gama objawów – od ucisku w klatce piersiowej i bólu głowy, poprzez szumy uszne, kaszel, sinicę, aż do halucynacji i utraty przytomności – wskazuje na bardzo niejednorodny obraz tych zaburzeń.