Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej miał 17 kwietnia, już po zamknięciu tego numeru POLITYKI, orzec, czy Rzeczpospolita Polska dewastowała Puszczę Białowieską. To najcenniejszy przyrodniczo las naszej części kontynentu, chroniony także z mocy prawa europejskiego. Wprawiający w zakłopotanie proces jest wynikiem tyle brawurowej, co ryzykownej, i zdaniem znacznej części badaczy lasów szkodliwej dla puszczy taktyki rządu i podległego mu przedsiębiorstwa Lasy Państwowe, by kornika drukarza, chrząszcza zabijającego świerki, zwalczać intensywną wycinką i usuwaniem ściętych drzew z wykorzystaniem ciężkiego sprzętu.
Przeciwnicy koncepcji walki – ich racje uznała Komisja Europejska, skarżąca Polskę do Trybunału – uważają kornika za naturalny i pożądany składnik puszczy. Mówią, że lubiące chłód świerki i tak nie przeżyją długo w ocieplającym się klimacie, a metody z polecenia rządu przyjęte przez leśników są dla naturalnego charakteru lasu niszczycielskie.
„Puszcza” została słowem 2017 r. w plebiscycie organizowanym przez językoznawców Uniwersytetu Warszawskiego, a spór pierwszy raz zawędrował tak daleko, czyli aż do unijnego sądu. Ale sprawa nie jest nowa. Ciągnie się od stulecia. Od początku drugiej polskiej niepodległości trwa debata na temat zasięgu ludzkiej ingerencji i ile czyjego powinno być na wierzchu. Czy tylko leśnika uzbrojonego w siekierę i sadzonkę?
Długotrwały konflikt doczekał się sporej liczby sympozjów i opracowań. Ma też własną tradycję. Nie zmieniają się osoby dramatu. Zawsze na placu boju meldują się leśnicy, najmocniejsi ekonomicznie, zarządzający większością polskiej części puszczy i próbujący udowodnić, że są jej absolutnie niezbędni. W opozycji do nich ustawiają się pozarządowe organizacje ekologiczne, zwłaszcza te radykalnymi środkami domagające się egzekucji obowiązujących praw.