Diagnoza raka szyjki macicy to jeszcze nie koniec świata, jeśli ktoś dowiaduje się o tym wcześnie i szybko podejmuje leczenie. Ale pani Grażyna, choć już po wszystkich badaniach odebrała skierowanie do szpitala onkologicznego, postanowiła szukać ratunku w internecie.
– Zawsze byłam eko, dwójkę dzieci urodziłam w domu, więc bałam się szpitala i chemioterapii jak ognia – wyznaje.
Na pierwszej wizycie u lekarza, którego znalazła w sieci, usłyszała: „Chce się pani truć chemią? To dobre dla silnych kobiet, a pani ma 53 lata”. I przyjęła propozycję ozonoterapii oraz wlewów dożylnych potężnych dawek witaminowego koktajlu. – Argumentacja lekarza brzmiała sensownie: skoro witamina C pomaga przy stanach zapalnych, to jej drakońskie dawki pomogą na drastyczny stan zapalny, jakim jest nowotwór – mówi.
Co kilka dni jeździła więc do „baru kroplówkowego” i siadała w wygodnym fotelu, który przypominał stanowisko do dializoterapii, obok innych pacjentów otrzymujących dożylnie rozmaite mikroelementy. Przez godzinę wlewano jej do żyły roztwór 30 g witaminy C. Za każdy taki zabieg płaciła 240 zł, więc gdy po miesiącu podliczyła kurację – razem z konsultacjami lekarskimi rachunek przekraczał już 2 tys. zł. – To nie było mądre – stwierdza, oceniając z perspektywy czasu.
Gdyby przeczytała wtedy w sieci inny artykuł... Na przykład dr Małgorzaty Kuc-Rajcy z Europejskiego Centrum Zdrowia w Otwocku na temat kontrowersji wokół witaminy C w leczeniu nowotworów, który ukazał się w 2017 r. na łamach magazynu „Głos Pacjenta Onkologicznego” i w serwisie Polskiej Koalicji Pacjentów Onkologicznych. Dr Kuc-Rajca kończy jednoznacznym stwierdzeniem: „Zgodnie z polskimi zaleceniami onkologicznymi, jak i europejskimi oraz światowymi, witamina C nie powinna być stosowana w leczeniu nowotworów”.