Sonda kosmiczna Cassini badająca Saturna zakończyła misję 15 września 2017 r. Została skierowana na kurs kolizyjny z gazowym olbrzymem i kiedy weszła w jego atmosferę, zmiażdżyło ją zwiększające się wraz z głębokością ciśnienie. Resztki wyparowały pod wpływem ogromnej temperatury.
Cassini nie musiała skończyć w ten sposób. Ziemscy operatorzy mogli pozwolić jej dryfować przez kolejne lata wokół Saturna. Świadomie jednak do tego nie dopuścili, obawiali się bowiem ryzyka, że w przyszłości zderzyłaby się z pokrytym lodem księżycem Saturna Enceladusem. Naukowcy podejrzewają, że pod jego lodową powłoką znajduje się ocean ciekłej wody, w którym potencjalnie może istnieć życie. Upadek sondy Cassini mógłby spowodować rozprzestrzenienie się na księżycu Saturna znajdujących się na jej pokładzie ziemskich bakterii. W ten sposób ludzie mogli doprowadzić do skażenia środowiska biologicznego Enceladusa i zniszczenia żyjących tam być może prostych organizmów, jeszcze przed ich odkryciem.
Gdyby Cassini jednak uderzyła w Encelandusa, człowiek miałby szansę zrealizować ideę panspermii. Zakłada ona, że życie może przemieszczać się pomiędzy ciałami niebieskimi we Wszechświecie za sprawą komet, planetoid czy meteoroidów. Ale także stworzonych specjalnie do tego celu statków kosmicznych.
Ludzkość nie jest jeszcze zdolna do celowego działania tego typu. Istnieje jednak dość realna szansa, że w ciągu kilkudziesięciu lat będzie w stanie przetransferować mikroorganizmy na inną planetę.
Możliwość
Michael Mautner, biochemik z Virginia Commonwealth University, entuzjasta „kierowanej panspermii”, przekonywał na łamach tygodnika „The Economist”, że życie bezustannie dąży do tego, żeby się rozprzestrzeniać. Skoro więc ludzie rozwinęli się na tyle, by podbijać przestrzeń kosmiczną, wysłanie zalążków ziemskiego życia na inne planety można rozumieć jako kolejną, nieuniknioną fazę nieustającej biologicznej ewolucji.