Jeszcze na początku lat 90. znaliśmy tylko jeden układ planetarny: nasz własny. Dziś liczba odkrytych planet pozasłonecznych, czyli egzoplanet, zbliża się do 4 tys., i jest to tylko przysłowiowy czubek góry lodowej. Jeśli bowiem znane układy planetarne są reprezentatywną próbką zawartości Drogi Mlecznej, to wokół jej gwiazd musi krążyć co najmniej pół biliona planet, w tym kilka do kilkudziesięciu miliardów skalistych, wielkości Ziemi, które od swych słońc otrzymują tyle samo ciepła i światła co my od naszego. Pozaziemskie życie ma się więc gdzie rozgościć i nadzieje na wykrycie jego śladów (tzw. biosygnatur) są dobrze uzasadnione.
Wiele widm
Poszukiwanie biosygnatur jest jednak zadaniem niezwykle trudnym, a przy obecnym stanie techniki wręcz niewykonalnym. Egzoplaneta wielkości Ziemi świeci miliardy razy słabiej niż jej macierzysta gwiazda. Badać ją to jakby analizować światło robaczka świętojańskiego siedzącego na obramowaniu reflektora latarni morskiej. Będzie to możliwe dopiero po uruchomieniu przyrządów następnej generacji, jak zbudowany już przez NASA i poddawany końcowym testom JWST (James Webb Space Telescope) czy zaprojektowany przez Europejskie Obserwatorium Południowe ELT (Extremely Large Telescope o średnicy prawie 40 m), którego budowa postępuje pełną parą w odludnym zakątku Andów chilijskich. JWST ma wejść na orbitę za niecałe trzy lata; uroczystość „pierwszego światła” na ELT planowana jest na 2024 r. Na razie astronomowie kontynuują poszukiwania egzoplanet, spośród których wytypowali już 55 najlepiej rokujących kandydatek do przyszłych szczegółowych obserwacji.
Przewidywana rozdzielczość obrazu egzoplanety wielkości Ziemi nie przekracza paru pikseli. Mimo to da się z niego wyczytać naprawdę dużo, czego dowodzą testy przeprowadzone ostatnio na University of California.