Rysiek, mylisz się! On ma rację! On ma rację, a ty nie masz. Nic nie kumasz, Rysiek?”. Tylko jedna osoba mogła w ten sposób zwrócić się do Richarda Feynmana, supergwiazdy świata fizyki ubiegłego stulecia, genialnego współtwórcy elektrodynamiki kwantowej, teorii opisującej to, jak dogadują się ze sobą światło i materia. Tylko jedna mogła publicznie (rzecz wydarzyła się podczas seminarium w California Institute of Technology) zarzucać trwanie w błędzie legendarnemu Amerykaninowi. I tylko jednej Feynman swoją kąśliwością nie zdołałby doprowadzić do płaczu lub totalnej bezsilności. Tą osobą jest Murray Gell-Mann.
Gell-Mann górny
To człowiek, który przez 20 lat „panował niczym cesarz w imperium cząstek elementarnych” (słowa noblisty Sheldona Glashowa). Jemu w dużej mierze zawdzięczamy odkrycie tajemniczych obiektów nazwanych kwarkami. On dał początek kilku nowym gałęziom nauki. A jednak to postać nieco (bardzo?) zapomniana.
„Przy tablicy dwaj uczeni strzelają pomysłami niczym kamień szlifierski iskrami, na przemian, jeden po drugim, uderzając dłońmi w czoła, słysząc uproszczenia partnera” – z takim poetyckim zacięciem tygodnik „Time” opisywał interakcje Feynmana i Gell-Manna, którzy zasiedlali sąsiadujące ze sobą w California Institute of Technology gabinety przez ponad 30 lat.
Był początek lat 60., a uczeni, zwłaszcza fizycy, cieszyli się statusem takim, jak później gwiazdy rocka. Fizyka była bowiem nauką, która miała wynieść – i w końcu wyniosła – Amerykę na wyżyny wiedzy, zwłaszcza tej, którą dało się przełożyć na technologię kosmiczną i – zwłaszcza – militarną. Kilka lat wcześniej Sputnik1 wykonał 1440 poniżających imperialne ego okrążeń wokół Ziemi.
Caltech był jednym z epicentrów intelektualnego wzmożenia.