Czy spersonalizowana medycyna będzie kiedykolwiek możliwa do sfinansowania? – zapytano osiem lat temu amerykańskiego wizjonera i biologa, który w 2001 r. podał do publicznej wiadomości informację o pełnym rozszyfrowaniu ludzkiego genomu. Craig Venter odparł, że koszty sprawdzenia, co mamy w genach, spadną z miliarda do niespełna tysiąca euro w niedługim czasie. Nie pomylił się. Sekwencjonowanie ludzkich genomów staje się coraz tańsze. Przestało być badaniem elitarnym.
W ostatnich latach zyskuje też na tym onkologia, która coraz silniej zespala się z genetyką. A konkretniej – z genomiką, zajmującą się funkcjami genów. Ta fuzja odciska coraz większe piętno na diagnostyce i leczeniu nowotworów. Zysk jest oczywisty – do tej pory kierowaliśmy trochę na ślepo amunicję w postaci chemii lub promieniowania, i efekty często były mało zadowalające. Lepsze skutki przynosi terapia wymierzona w konkretne cele u źródeł powstawania raka w komórkach. Stosuje się ją już z powodzeniem u chorych na chłoniaki, niektóre białaczki, ale też czerniaka, raki płuca, piersi czy nerki. To już nie nowość, a metoda, która obok chirurgii, chemioterapii i radioterapii stała się częścią przeciwnowotworowego arsenału.
Kolejnym celem jest rozpoznawanie w komórkach rakowych cząsteczek, które niczym odcisk linii papilarnych charakteryzują wykryty nowotwór i wskazują miejsce, gdzie powinny działać leki. Może się okazać, że występujące np. w raku jelita grubego zmutowane białko powstałe na matrycy uszkodzonego genu jest identyczne z tym, które u innego chorego występuje w raku płuca lub nerki. W takiej sytuacji w walce z nowotworami powstałymi w różnych narządach skuteczny będzie ten sam lek, mający ten sam cel molekularny. W tej sprawie właśnie szykuje się przełom.
Otwarcie w genach
Onkologia, jaką znamy, zawsze przy wyborze metody leczenia miała na uwadze przede wszystkim miejsce powstawania nowotworu, jego typ histologiczny i stopień zaawansowania.