To, co niedawno pisały i mówiły media, mogło nie tylko odebrać apetyt, ale również mocno nastraszyć. „W jedzeniu jest mnóstwo chemii. Przerażające wyniki kontroli NIK”, „Polacy spożywają rocznie ponad 2 kg chemii. Niepokojący raport NIK” – krzyczały nagłówki. A telewizja TVN sięgnęła nawet po retorykę wojenną: „Jadłospis statystycznego Polaka jest jak chemiczny poligon. Co krok, to bomba. Słynnych »E«, czyli dodatków, ulepszaczy i barwników, zjadamy 2 kg w roku. NIK wgryzła się w nasze menu i bije na alarm”.
Tę burzę wywołał opublikowany w styczniu raport Najwyższej Izby Kontroli zatytułowany „Nadzór nad stosowaniem dodatków do żywności”. Chodzi o związki chemiczne oznaczane literą połączoną z liczbą, np. E330 (kwas cytrynowy). Są wśród nich m.in. barwniki, konserwanty, wzmacniacze smaku, zagęstniki i substancje słodzące (patrz ramka).
Raport, a szczególnie jego streszczenie przygotowane przez NIK dla mediów, utrzymane są w tonie alarmistycznym. Monitoring stosowania dodatków E w Polsce ma być niewystarczający, żywność wręcz nimi nafaszerowana (w jednej z kiełbas NIK wykryła 19 różnych E), a bezpieczne normy ich spożycia niekiedy znacznie przekraczane. Jakby tego było mało, część dodatków do żywności miałaby zagrażać zdrowiu człowieka: m.in. wywoływać reakcje alergiczne, nudności, bóle głowy i, co najbardziej niepokojące, być rakotwórcze. Kłopot w tym, że rzetelność raportu NIK budzi bardzo poważne wątpliwości.
Dwa, czyli prawie trzy
Zacznijmy od informacji, że Polak zjada rocznie ponad 2 kg dodatków do żywności, której konsumuje około tony. Ta konkretna, działająca na wyobraźnię liczba przebiła się do opinii publicznej, jako ustalony przez NIK niewątpliwy fakt. Tyle że to nieprawda.