Nawet najbogatsze systemy opieki zdrowotnej mogą nie udźwignąć takiego zapotrzebowania na transplantacje. W Stanach Zjednoczonych prawie jedna trzecia dorosłych ma stłuszczoną wątrobę – o czym wielu nie wie, bo tego nie odczuwa – i 40 proc. cierpi z powodu otyłości. Niealkoholowe stłuszczenie wątroby już w przyszłym roku wysunie się więc na czoło przyczyn przeszczepień tego narządu.
A to jedna z najdroższych i najbardziej skomplikowanych operacji. Nierzadko też niemożliwa do przeprowadzenia, bo brakuje dawców zdrowych organów. Firmy ubezpieczeniowe otwarcie przyznają, że nie będą w stanie sfinansować ich u wszystkich, u których to konieczne. Leków, które mogłyby zapobiec śmiertelnej marskości, czyli jednej z najgroźniejszych następstw stłuszczenia, lub przynajmniej odsunąć ją w czasie, wciąż nie ma. Lekarze biją więc na alarm: jeśli ludzie nie przestaną się źle odżywiać i pić, a w konsekwencji tyć, to nie pomoże coraz lepsze leczenie innych chorób: zawałów serca, udarów i nowotworów – i tak nie będzie można ich uratować.
Na podobną apokalipsę powinniśmy przygotować się w Europie, choć w Polsce można się o tym dowiedzieć na razie tylko na zjazdach naukowych lub przeczytać w fachowych pismach. W polskim wydaniu „Medical Tribune” prof. Marek Hartleb, ordynator oddziału gastroenterologii i hepatologii Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego w Katowicach, ostrzega: „Niealkoholowa choroba stłuszczeniowa może dotyczyć 20–30 proc. populacji. Trudno sobie wyobrazić objęcie nadzorem tak dużej grupy osób”. W magazynie „Świat Lekarza” ten sam ekspert mówi dosadniej: „U 10–15 proc. z nich choroba przyjmuje postać agresywną, potencjalnie prowadzącą do marskości. To poważne wyzwanie dla naszej ochrony zdrowia”.