Trzech polskich naukowców ze stacji im. Henryka Arctowskiego zostało uwięzionych między dryfującymi krami w antarktycznej Zatoce Admiralicji. Uratowała ich operacja chilijskich sił zbrojnych. I doświadczenie.
Polacy na oceanie spędzili nieco ponad trzy godziny. Płynęli łodzią pontonową Zodiac, dokonując standardowych obserwacji Zatoki Admiralicji, nad którą położona jest polska stacja badawcza. Według raportu chilijskich ratowników nasi rodacy utknęli z powodu mechanicznej awarii łodzi. Gdy przestał pracować silnik, znajdowali się ponad 8 km od brzegów Wyspy Króla Jerzego. Temperatura była bardzo niska, silnie wiało.
Chilijczycy ratują Polaków
Na tej samej wyspie znajduje się dziewięć innych jednostek, w tym chilijska baza im. Eduardo Freia, byłego prezydenta kraju. Baza jest w dużej części zarządzana przez armię i doskonale przygotowana do przeprowadzania operacji ratunkowych – m.in. dlatego, że sąsiaduje z krótkim pasem startowym dla samolotów i lądowiskiem dla helikopterów.
W momencie odebrania sygnału alarmowego Polaków od bazy im. Freia dzieliło ok. 25 km. Zodiac został natychmiast namierzony, w jego kierunku ruszył black hawk MH-60. Naukowców z łodzi wyciągnięto w specjalnym koszu spuszczonym z pokładu helikoptera, po czym przetransportowano ich do bazy im. Arctowskiego.
Komentując akcję ratunkową, ratownicy wyjaśniali, że w Zatoce Admiralicji z reguły znajduje się wiele pływających kier, więc nietrudno o zakleszczenie się między nimi. W dodatku wraz z globalnym ociepleniem i odrywaniem się większych kawałków pokrywy lodowej liczba ta cały czas się zwiększa. Polakom nie pomagały silne wiatry spychające kry w ich kierunku.
Marcelo Lepe, dyrektor Chilijskiego Instytutu Arktycznego, podkreślił, że w takich warunkach bardzo łatwo znaleźć się w niebezpieczeństwie, wypływając na wody zatoki. Dodał jednak, że polscy badacze znani są z ogromnego doświadczenia w warunkach polarnych, i wiedzieli, jak zachować się przy awarii. Z punktu widzenia akcji ratunkowej kluczowe było natychmiastowe nadanie sygnału do bazy im. Freia, bez prób samodzielnej naprawy silnika w Zodiacu lub przeczekania złych warunków atmosferycznych.
Czytaj także: Co Polacy wiedzą o katastrofie klimatycznej
Co Polacy robią na Wyspie Króla Jerzego
Polacy na Wyspie Króla Jerzego obecni są od prawie pół wieku. Składająca się z 14 niewielkich budynków stacja im. Henryka Arctowskiego, wybitnego badacza obszarów antarktycznych, została uruchomiona w 1977 r. Formalnie administruje nią Zakład Biologii Antarktyki Instytutu Biochemii i Biofizyki Polskiej Akademii Nauk. I choć cieszy się dużą renomą, a pracujący tam badacze są cenieni w środowisku ekspertów zajmujących się tą częścią świata, w Polsce rzadko się o niej mówi.
Polarnicy ze stacji Arctowskiego oddaleni są od Polski o ponad 14 tys. km. Na wyspie spędzają z reguły ponad rok bez przerwy – tyle trwają tzw. polskie wyprawy antarktyczne, czyli rotacje załóg naukowych w bazie. Pobyt nad Zatoką Admiralicji to więc rok na dosłownym końcu świata, w ekstremalnych warunkach pogodowych, ale przede wszystkim długa rozłąka z bliskimi, przy bardzo ograniczonych możliwościach komunikacji.
W dodatku „Arctowski” jest, jak na warunki baz naukowych, polarnym emerytem. Choć stacja przeszła gruntowny remont ćwierć wieku temu, teraz musi w praktyce powstać od nowa. Nie tylko z powodu przestarzałej infrastruktury i zaplecza logistycznego, ale z powodu katastrofy klimatycznej. Polska jednostka położona jest dość blisko Zatoki Admiralicji, która coraz mocniej wdziera się w ląd. Jeden z budynków stacji, stawiany w bezpiecznej odległości od wody, dziś znajduje się już praktycznie na brzegu. Pozostawienie „Arctowskiego” w tym samym miejscu oznaczałoby w dłuższej perspektywie skazanie bazy na zniszczenie przez rosnący poziom wody, fale i wiatry.
Czytaj także: Rolnictwo i hodowla bydła rujnują naszą planetę
Polska w klimatycznej pierwszej lidze
Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego obiecało polskim naukowcom nowy dom na Wyspie Króla Jerzego. Budynek ma zostać oddany do użytku w 2023 r. i wyglądem radykalnie odbiegać od obecnie używanych kontenerów. Według wstępnych wizualizacji, przygotowanych przez autorów koncepcji nowej stacji, firmę architektoniczną Kuryłowicz & Associates, nowe wcielenie „Arctowskiego” będzie jednym budynkiem kształtem przypominającym trójramienną gwiazdę. Ma być też zlokalizowany w głębi lądu, a stare pomieszczenia bazy będą w miarę możliwości utrzymywane jako magazyny i zaplecze logistyczne. Powstanie w nich też muzeum poświęcone historii stacji.
Choć droga w utrzymaniu (MNiŚW na bazę przeznacza prawie 3 mln zł rocznie), baza na Wyspie Króla Jerzego jest ważna nie tylko z powodu naukowego prestiżu. Na samej płaszczyźnie akademickiej jej znaczenie rośnie, bo Ocean Południowy stał się jednym z krytycznych punktów obserwacji zmian klimatycznych. Tam widać najdobitniej skutki podnoszenia się temperatur na planecie i zwiększania się częstotliwości występowania gwałtownych zmian i zjawisk pogodowych. Posiadając własną jednostkę naukową w tej części świata, Polska ma szansę na grę w klimatologicznej pierwszej lidze.
Dodatkowo każdy kraj, który ma stację badawczą na Antarktydzie, ma prawo współdecydowania o przyszłości tego kontynentu. Jego status prawny reguluje Układ o Antarktydzie z 1 grudnia 1959 r. Na jego mocy głosować nad ewentualnymi zmianami w tej części świata mogą tylko przedstawiciele państw, które mają tu swoje jednostki badawcze. Kraje, które prowadzą działania naukowe, ale nie posiadają własnych baz, są sygnatariuszami paktu bez prawa głosu. Łącznie realny wpływ na przyszłość Antarktydy ma 29 państw (spośród 53 formalnie zrzeszonych w pakcie). W obliczu zmian klimatycznych i geopolitycznych sporów o obszary wiecznego lodu obecność Polski w tym gronie może być ważnym instrumentem dyplomatycznym.
Czytaj także: Sprawdź, jak niszczymy świat
Polska jakość na Antarktydzie
Wprawdzie formalnie nie pracują na terytorium obcego kraju, ale z racji prawie bezpośredniego sąsiedztwa (również między bazami na wyspie) rodacy z bazy im. Arctowskiego często zaliczają się do polskiego kontyngentu naukowego w Chile. A w tym kraju akurat tradycję i renomę akademicką mamy ogromną. I to nie tylko dzięki działalności Ignacego Domeyki, geologa i inżyniera mającego wybitne zasługi dla rozwoju chilijskiej infrastruktury, górnictwa i nauki w XIX w.
Własną astronomiczną stację obserwacyjną w kolonii Las Campanas na pustyni Atacama w środkowym Chile ma wydział fizyki Uniwersytetu Warszawskiego, w tym kraju badania prowadzą też m.in. polscy biolodzy i mineralodzy. Polska jest w wielu miejscach synonimem jakości i wysokiej klasy ekspertyzy. Z nowym „Arctowskim” ta opinia może się tylko utrwalić.
Czytaj także: Antarktyda się rozpuszcza