Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Nauka

Czego nas uczy historia tygrysów zatrzymanych na granicy

Tygrys zatrzymany na granicy w Koroszczynie Tygrys zatrzymany na granicy w Koroszczynie Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta
Na ratunek rzuciło się poznańskie zoo. Ale w tej historii można dostrzec alegorię naszego codziennego, banalnie bezdusznego stosunku do zwierząt.

Dziesięć tygrysów transportowanych koniowozem z Włoch do Dagestanu utknęło w Koroszczynie, na parkingu przejścia granicznego z Białorusią. Tam jeden tygrys padł. Lekarze weterynarii stan pozostałej dziewiątki określają jako tragiczny.

Czytaj też: Koza – zwierzę polityczne

Albo lekkomyślne, albo wyrachowane

Drapieżniki zostały upakowane w klatkach, przez dziesiątki godzin nie były wypuszczane, skazane na umazanie własnymi odchodami, były karmione w nieodpowiedni sposób. Prawdopodobnie pochodzą z cyrku – jeśli tak, to swoje przeszły podczas tresury i występów na arenie. Nie wiadomo, co miałyby robić w Dagestanie, który nie jest szerzej znany jako miejsce przyjazne zwierzętom tak egzotycznym dla kaukaskiej przyrody jak tygrysy bengalskie. Stąd przewóz wygląda na akcję zorganizowaną albo przez osoby lekkomyślne, albo wyrachowane.

Włoscy opiekunowie nie mieli wiz wjazdowych na Białoruś. Do tego nie dysponowali świadectwami, które powinny były wydać włoskie służby weterynaryjne. Działali tak, jakby nie mieli pojęcia, jak się duże drapieżniki wywozi z Unii Europejskiej. Rosyjski kierowca chciał przejeżdżać most na Bugu bez włoskich członków ekipy, bo gdzieś tam po białoruskiej stronie miało być miejsce, gdzie tygrysy mogłyby rozprostować kości. Taką infrastrukturą w pobliżu Koroszczyna nie dysponują polskie służby. Z kolei białoruscy urzędnicy zatrzymali transport, bo nie miał ważnych papierów z jeszcze ważniejszymi pieczątkami. Los zwierząt nie miał tu żadnego znaczenia, formalności zwyciężyły nad rzeczywistością.

Czytaj też: Jak Kościół traktuje zwierzęta

Jadą z Unii polować na Białoruś

Włoski wątek sprawy wpisuje się w bardzo niepochlebną opinię przyrodników o włoskim wpływie na białoruską przyrodę. W całym basenie Morza Śródziemnego polowania, zwłaszcza na ptaki migrujące do Afryki i na Bliski Wschód, są bardzo popularne, np. Libańczycy zabijają bociany, Francuzi wystawiają pułapki na drozdy, Maltańczycy mordują, co im trafi pod lufę. Wszyscy zabijanie ptaków uważają za część dziedzictwa, tradycji, tożsamości i fajną, męską rozrywkę. Włosi nie są wyjątkiem. W związku z tym, że ten proceder drastycznie zmniejsza liczebność wielu zagrożonych gatunków, na których ochronę dodatkowo wykłada się na północy Europy spore sumy, Unia umawia się na ograniczenia takich polowań.

Białorusi w Unii nie ma i może pozwalać m.in. na wiosenne strzelanie do ptaków. Z oferty korzystają chętnie włoscy myśliwi – wystarczy, że wykupią pozwolenia na odstrzał. Zostaną ugoszczeni, zapolują także w parkach narodowych, którymi zawiaduje nie ministerstwo od środowiska, ale wszechmocna administracja prezydenta, czerpiąca ewentualne dochody płynące z parków. Przyrodnicy z Białorusi podejrzewają z gorzką ironią, że niedawna znacząca liberalizacja ruchu wizowego (obcokrajowiec może przebywać w kraju bez wizy przez 30 dni, o ile przyleciał przez lotnisko w Mińsku) została wprowadzona właśnie z myślą o cudzoziemskich myśliwych – jako zasobnych i sporo wydających turystach.

Czytaj też: Nowy zawód – petsitter

Nie tylko tygrysy

Mimo tragicznych warunków tygrysy są jeszcze w nie najgorszej sytuacji. Jeśli przeżyją, zapamiętany będzie przede wszystkim wątek pozytywny. Na ratunek rzuciło się poznańskie zoo, oddalone od Koroszczyna o pół tysiąca kilometrów. Załatwiono miejsca dla kotów w Poznaniu i Hiszpanii. Ten przykład pokazuje, że istnienie ogrodów zoologicznych ma sens, zwłaszcza jako azyl dla zwierząt wymagających profesjonalnej opieki, a sponiewieranych przez ludzi.

Tygrysy – mawiają biolodzy – są zwierzętami charyzmatycznymi. Jak słonie czy lwy budzą szybkie skojarzenia i silne emocje, zazwyczaj pozytywne. Wiadomo, że jest ich bardzo mało. Tylko między 1875 a 1925 r. w szczycie brytyjskiej potęgi kolonialnej zastrzelono w Indiach ok. 80 tys. tych drapieżników. Po dekadach zapaści dzika indyjska populacja, najważniejsza dla przetrwania gatunku na wolności, powoli się odradza, po tegorocznym liczeniu podano, że zbliża się do 3 tys. osobników.

Zupełnie inne standardy stosujemy w odniesieniu do zwierząt gospodarskich, ptaków i ssaków różnych rozmiarów. W dowolnym momencie wiele z nich pada ofiarą banalnie bezdusznego traktowania, podobnego do losu tygrysów z Koroszczyna lub jeszcze gorszego, czemu nie towarzyszą kamery telewizji, a raczej wzruszenie ramion i wniosek, że tak po prostu jest. Przy czym przybywa osób, na razie głównie w społeczeństwach sytej globalnej Północy, przekonanych, że pilnych zmian wymagają warunki w rzeźniach, hodowlach i transporcie bydła, świń, koni czy drobiu. Tak samo było przecież w przypadku tygrysów. Późno, bo późno, ale przyszło opamiętanie, zabroniono polowań, mimo że jeszcze raptem półtora wieku temu taki zakaz wydawał się czymś niedorzecznie niepraktycznym i niepotrzebnym.

Czytaj też: Czy neonikotynoidy rzeczywiście zabijają pszczoły?

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną