Kiedy sześć lat temu rząd Australii zadecydował o odebraniu zasiłków rodzinnych za niewywiązywanie się z kalendarza szczepień wobec najmłodszych, wydawało się niektórym, że na Antypodach różne rzeczy mogą przychodzić politykom do głowy. Kiedy nasi najbliżsi sąsiedzi w Europie, z dobrze działającym systemem opieki zdrowotnej, dyscyplinują za pomocą bata niesumiennych dorosłych, zaczynamy się zastanawiać, czy może jest to wzór, który powinniśmy naśladować. A w każdym razie nie dziwić się i oburzać, jeśli w Polsce pojawią się podobne restrykcje.
„Przejdziem odrę”, ale co z powikłaniami?
Jeszcze w tym miesiącu Rada Warszawy ma zająć się projektem zmian w określaniu zasad przyjmowania dzieci do miejskich żłobków i zasadniczym punktem będzie wprowadzenie zakazu umieszczania w tych placówkach dzieci niezaszczepionych. Nie jest ich wcale mało, bo z przeprowadzonej ankiety wynika, że z ponad 13 tys. oczekujących na darmowe miejsce w miejskim żłobku aż 2,6 tys. dzieci z Warszawy nie przeszło obowiązkowych szczepień.
Pewnie są w tej grupie również maluchy, których z powodu rozmaitych chorób przewlekłych lub zaburzeń rozwoju – a więc ze względów medycznych – zaszczepić nie można. To właśnie ich rodzice są największymi zwolennikami wprowadzenia zakazu. – Ja ich lęk doskonale rozumiem – mówi Jarosław Pinkas, profesor Centrum Medycznego Kształcenia Podyplomowego i Główny Inspektor Sanitarny. To zresztą jego od dawna powtarzany apel: – Ci, którzy się nie szczepią i atakują sensowność szczepionek, są skrajnymi egoistami. Bo szczepimy się nie tylko dla siebie, ale też dla tych, którzy nie mogą być zaszczepieni.