JOANNA SOLSKA: – Ile jest warta ciepła woda w kranie?
EWA ZAWOJSKA: – Zależy dla kogo. Dla osób mieszkających w domach, które nie mają do niej dostępu lub jest on ograniczony, jej wartość będzie inna niż dla tych, które korzystają z niej na co dzień i nie wyobrażają sobie, że może być inaczej. Ja zajmuję się wyceną dóbr nierynkowych, czyli takich, na które nie ma ceny. Nie można ich więc zwyczajnie kupić, jak chleba w piekarni. Często są to dobra publiczne. To znaczy, że nie można nikogo z korzystania z nich wyłączyć, ludzie o nie nie rywalizują i każdy może się nimi cieszyć. Są dla wszystkich. Jeśli są.
Czyli czyste powietrze albo cisza. Jak je wycenić?
Można metodą preferencji ujawnionych. Bierzemy rynkowe ceny mieszkań i domów na terenie, gdzie ludzie mogą oddychać świeżym powietrzem, i porównujemy je z cenami nieruchomości w miejscach dotkniętych smogiem. Oczywiście analizowane osiedla powinny mieć podobną infrastrukturę, czyli dostęp do szkół, komunikację miejską, drogi itp. I jeśli tam, gdzie mieszkania są droższe, nie ma smogu, to różnica w cenie może wyrażać wartość czystego powietrza dla mieszkańców. Można to też zbadać metodą preferencji deklarowanych, czyli właśnie za pomocą ankiet. Poprosić w nich o odpowiedź na pytanie, ile człowiek jest gotowy zapłacić – choćby w wyższych podatkach – za program zmniejszenia poziomu smogu albo spowalniający ocieplenie klimatu.
Niektórzy odpowiedzą, że nic nie chcą zapłacić, bo smogu nie czują, a w ocieplenie klimatu nie wierzą. Znane są też przypadki, że właściciele nowoczesnych aut wymontowują z nich filtry ograniczające emisję spalin, żeby mniej paliły. A to, że wtedy bardziej zanieczyszczają powietrze, jest nieważne.
Wartość świeżego powietrza zależy od wielu czynników, ale głównie od świadomości ekologicznej badanych. Dostrzegający zmiany środowiskowe mogą programy ograniczenia zanieczyszczenia powietrza cenić bardziej. Trudno też ignorować dane NFZ, że rocznie z powodu smogu umiera w Polsce już 50 tys. osób. Za ograniczanie skutków ocieplenia klimatu, które będą coraz dotkliwsze, ludzie zapewne zgodzą się płacić coraz więcej.
Wartość Puszczy Białowieskiej po wycinkach zmalała.
Tego nie wiem, bo nie mam takiego badania. Ale w 2006 r. dr Marek Giergiczny z Warszawskiego Ośrodka Ekonomii Ekologicznej przy Wydziale Nauk Ekologicznych UW badał jej wartość rekreacyjną dla Polaków. Ankietowane były m.in. osoby, które pojechały do Białowieskiego Parku Narodowego na wypoczynek, zapłaciły za podróż i bilety wstępu oraz poświęciły temu swój czas. Koszty, jakie na to przeznaczyły, odzwierciedlają minimalną wartość puszczy dla nich. Uznały bowiem, że odwiedzenie przynosi im większe korzyści niż wydanie pieniędzy na coś innego. Okazało się, że wartość rekreacyjna Puszczy Białowieskiej wynosiła wtedy 287 mln zł. Gdyby jeszcze dodać wartość kulturową, ekologiczną oraz innych aspektów jej istnienia, całkowita wartość była zapewne wyższa. Warto też dodać, że korzyści ekonomiczne osiągane przez Nadleśnictwo Białowieża były wtedy szacowane na 27-krotnie mniejsze.
Ekolodzy od lat powtarzają, że cała puszcza powinna stać się parkiem narodowym, ale się na to nie zanosi. Gdybyście zbadali jej wartość dla mieszkańców okalających ją gmin, suma byłaby zupełnie inna: oni bardziej cenią sobie możliwość zarabiania na drewnie. Wynikami badań można manipulować.
Ale nie manipulujemy. Muszą być rzetelne. Nie odczuwamy też żadnych nacisków ze strony Narodowego Centrum Nauki, które często przyznaje granty. Nie wszystkie projekty badań otrzymują finansowanie, ale w wyniki tych, które dostają, nikt nie ingeruje. O tak zwanym efekcie sponsora nie ma więc mowy. Jeśli chodzi o puszczę, to gdybyśmy liczyli jej wartość dla Polaków, ankiety powinni wypełniać nie tylko mieszkańcy okolicznych gmin, którzy obecnie z powodu wycinki mogą mniej zarabiać na turystyce, ale także reprezentatywna grupa wszystkich obywateli. Puszcza Białowieska jest przecież naszym wspólnym dobrem. O jej losach powinny decydować preferencje nas wszystkich.
A o losach warszawskiego Jazdowa? To piękne, choć nieco ukryte miejsce w sąsiedztwie Łazienek, właściwie park. Zachowały się w nim drewniane fińskie domki przeznaczone pierwotnie dla odbudowujących stolicę ze zniszczeń wojennych. Ciągle mieszkają w nich ludzie. Ale że nie ma w stolicy lepszej lokalizacji, deweloperzy od lat usiłują przekonać władze miasta, że powinny tam stanąć luksusowe apartamentowce, a miasto mogłoby na tej transakcji dobrze zarobić.
Aż się prosi o wycenę tego dobra publicznego. Kogo należy zapytać o zdanie? Zapewne wszystkich warszawiaków, bo są też w parku organizowane różne imprezy dla mieszkańców miasta, mają tam siedziby fundacje. Ale może ta sprawa interesuje też inne grupy, nie tylko warszawiaków, np. turystów? Od doboru próby może zależeć wynik badania, powinna zatem być jak najbardziej reprezentatywna i należy dobrać ją tak, aby obejmowała osoby z całej populacji, której sprawa dotyczy.
Ankieta nie sugeruje respondentom żadnego konkretnego rozwiązania, każda odpowiedź jest dobra, o ile wyraża prawdziwe preferencje. Oczywiście może to wzbudzić refleksję, czy Jazdów, który obecnie jest otwarty dla każdego, nie zamieni się w miejsce dostępne dla nielicznych? Może stracimy dobro publiczne z warszawskiej przestrzeni?
Komu potrzebne są wasze badania?
Choćby decydentom, np. rządowi, przy podejmowaniu decyzji o dostarczaniu dóbr publicznych. To znaczy o tym, czy koszty zmian są wyższe czy niższe od korzyści dla społeczeństwa.
Czyli np. o budowie kolejnej elektrowni węglowej.
Tak. Nasze badania mogą też przydać się samorządom lokalnym. Na przykład przy decyzji, czy opłaca się polepszać jakość wody w kranie. A przed kilkoma laty wycenialiśmy wartość stołecznych teatrów dla mieszkańców Warszawy. Pozwoliło to porównać wyniki z polityką rozdzielania pieniędzy dla nich. Okazało się, że wsparcie teatrów eksperymentalnych było relatywnie lekko wyższe niż rozrywkowych.
Może dzięki temu za kilka lat gust nam się zmieni.
Wycenialiśmy też, na zlecenie Muzeum Pałacu Króla Jana III, wartość usług ekosystemowych dostarczanych przez ogród i rezerwat wokół pałacu w Wilanowie. Chodziło o to, jak naturalne środowisko przyczynia się do dobrobytu człowieka. Wyszło nam 500 tys. euro. Znów zastrzegam: to nie jest całkowita wartość, tylko jeden z jej aspektów. Historyczna wartość parku, nie mówiąc o pałacu, jest wielokrotnie większa. Wynik pokazuje m.in., na ile ludzie cenią sobie to, że jeziora w parku pełnią funkcję zbiorników retencyjnych, że żyje w nich wiele gatunków ryb, co pomaga zachować bioróżnorodność. Że drzewa oczyszczają nam powietrze, dzięki czemu łatwiej oddychać.
Po co szacować tylko jeden aspekt?
Bo czasami jest on bardzo ważny. Po eksplozji platformy wiertniczej Deepwater Horizon w 2010 r. w Stanach Zjednoczonych koncern BP musiał zapłacić ogromne odszkodowanie. Składały się na nie różne elementy, m.in. wartość utraconych zasobów naturalnych, np. tego, że nie można pojechać wypoczywać na plażę, lub straty w populacji wielu gatunków. Przeprowadzono w tym celu gigantyczne badanie ludzi, których te szkody w różny sposób mogą dotknąć.
Czy jakaś partia w naszym kraju zamówiła taką wycenę? Na przykład przed decyzją o przekopie Mierzei Wiślanej?
Wśród badań, w których uczestniczyłam, a gros finansuje NCN, nie było żadnego zamówionego przez jakąś partię. Z zainteresowaniem instytucji decydujących o dobrach publicznych bywa różnie. Czasem jednak korzystanie z badań wymuszają dyrektywy unijne. Choćby tzw. dyrektywa wodna Parlamentu Europejskiego przewiduje, że państwa muszą zrobić wycenę korzyści działań podejmowanych w celu powstrzymania eutrofizacji Morza Bałtyckiego. Przejawia się ona coraz większą ilością martwych stref – WWF szacuje je na 14 proc. powierzchni. Brałam udział w badaniu na terenie Łotwy. Wyniki były ciekawe, bo na przykład za polepszenie jakości wody w Bałtyku 35-letni łotewski bezdzietny biznesmen deklarował gotowość płacenia 8 euro rocznie, 20-letnia studentka – 9,91 euro, a 30-letnia samotna matka – aż 11,5 euro, choć na pewno nie wynikało to z jej wyższych dochodów. Najwyraźniej zależy jej, żeby dziecko mogło z nadbałtyckich plaż korzystać.
Wyceny, jakie powstają w wyniku badań, są jednak miękkie, nieoparte na twardych danych, ale na informacjach z ankiet. Ich wyniki mogą budzić wątpliwości.
Niekiedy budzą. Adresaci mogą mieć do nich różny stosunek. Na pytania mogą odpowiadać tak, żeby lepiej wypaść. Mogą też traktować je lekceważąco, nie zastanawiając się głębiej nad odpowiedziami, nie przedstawiać swoich prawdziwych preferencji. Szczególnym kłopotem jest, gdy respondenci nie bardzo wierzą, że ich opinia pociągnie za sobą jakieś realne konsekwencje, mimo że wyniki przekazujemy decydentom.
W jednej z ankiet na pytanie: „Do jakiego stopnia wierzy pani/pan, że pańska opinia może wpłynąć na podejmowane w tej sprawie decyzje”, ponad połowa odpowiedziała: „Raczej nie wpłynie”.
***
Dr Ewa Zawojska pracuje w Katedrze Mikroekonomii Wydziału Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego. Zajmuje się badaniem wartości, jaką dla społeczeństwa mają dobra publiczne. Ma duże doświadczenie międzynarodowe (Wielka Brytania, Kanada, USA), była kierownikiem dwóch projektów Narodowego Centrum Nauki oraz wykonawcą w czterech (w tym dwóch międzynarodowych).