Czy statystyki mówiące o liczbie zakażonych są przejrzyste, a liczba zmarłych z powodu koronawirusa prawdziwa? Łatwiej odpowiedzieć na pierwsze pytanie niż na drugie, ponieważ na dane o zachorowaniach ma wpływ liczba wykonanych testów potwierdzających zakażenie. Jeśli dziś resort zdrowia informuje o 175 tys. osób w kwarantannie i jednocześnie chwali się, że w 49 laboratoriach przetestowano od początku epidemii niecałe 50 tys. próbek, to widać, jak dalece niedoszacowana jest liczba 2347 przypadków Covid-19 (dane z przedpołudnia w środę).
Jeśli chodzi o zgony – tu niemal wszystko zależy od indywidualnych decyzji lekarzy wpisujących do dokumentacji postawione rozpoznanie, a potem przyczynę zgonu. Trzeba też wziąć pod uwagę ocenę ogólnego stanu zdrowia, zasadniczy wpływ chorób współistniejących oraz skrupulatność zebranego wcześniej wywiadu. Ministerstwo Zdrowia przygotowało wytyczne, o których bardzo szczegółowo napisał już na swoim blogu dr Stefan Karczmarewicz. Łatwo się jednak w nich pogubić, bo są niespójne z tym, co zaleca Światowa Organizacja Zdrowia. Jaki więc mamy obraz sytuacji w praktyce?
Jak SARS-CoV-2 wpływa na choroby współistniejące
Nasza wiedza jest wycinkowa i wciąż łatwiej zdobyć precyzyjne dane na temat rozwoju epidemii z innych krajów, niż skompletować je w Polsce. Zagraniczne instytucje i urzędy codziennie publikują masę informacji będących podstawą do analiz, gotowe wykresy i porównania, nawet z rozbiciem na lokalne okręgi administracyjne. U nas kompletowanie podobnych danych (czytaj: obdzwanianie sanepidów i urzędów wojewódzkich) to droga przez mękę. Kilka portali robi to na bieżąco (np. biqdata.pl „Gazety Wyborczej”), ale też się żalą, że trudno temu zadaniu podołać.
Czytaj też: Niska śmiertelność w Niemczech, wysoka we Włoszech. Skąd różnice?
Media opisują przypadki, gdy pacjenci w różnym wieku z potwierdzonym zakażeniem SARS-CoV-2 umarli w ostatnich dniach na zaawansowany nowotwór płuc, niewydolność serca lub niewydolność oddechową – ale ich zgonów nie ujęto w „statystyce koronawirusa”. „Umarliby bowiem również wtedy, gdyby epidemii nie było” – brzmią uzasadnienia dyrekcji szpitali i inspektorów sanepidu.
Nikt nie jest jednak w stanie rzetelnie ocenić, na ile infekcja mogła przyspieszyć pogorszenie stanu zdrowia i przyczynić się do śmierci. Zdaniem części lekarzy choroby współistniejące mogą mieć oczywiście wpływ na gorszy przebieg zakażenia, ale skoro wdał się w to wirus, to jego należy brać pod uwagę i traktować za główną przyczynę. WHO, o czym pisał wspomniany dr Karczmarewicz, rozróżnia obie te sytuacje. Polscy lekarze w dokumentacji – niekoniecznie.
Polska zmora: niedokładne karty zgonów
Warto spojrzeć na dane historyczne. Problem tzw. kodowania przyczyn śmierci nie pojawił się przy okazji obecnej epidemii, bo jest piętą achillesową naszej opieki zdrowotnej od wielu lat. Teraz tylko – gdy wszyscy zobaczyli, jak potrzebne są takie dane zbierane w czasie rzeczywistym – ujawniła się ze zdwojoną siłą słabość tego systemu.
Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego PZH już od dawna zgłasza uwagi do niedokładnych i nieścisłych opisów stanów zdrowia oraz chorób, które uniemożliwiają w Polsce precyzyjne określenie przyczyn zgonu. GUS publikuje zestawienia pokazujące skalę przekłamań w zgłaszanych do statystyki przyczynach zgonów w rożnych grupach wiekowych. Im starsi pacjenci – tym błędów lub niedopowiedzeń jest więcej.
Na przykład w 2017 r. zarejestrowano w Polsce 402 852 zgonów, z których tzw. garbage codes (kody śmieciowe, czyli niedokładne) ustalono w 113 138 przypadkach. To aż 28,1 proc.! Ale wśród ludzi starszych odsetek ten jest wyraźnie wyższy i w przedziale wiekowym 85–89 lat wynosi 37,4 proc., 90–95 lat – sięga 45,5 proc., a powyżej 95. roku życia aż ponad połowa umierających osób (53,9 proc.) miała w dokumentacji niedokładnie opisaną przyczynę śmierci.
Wniosek stąd płynie oczywisty: w Polsce umiera się po prostu „na starość”. Dlaczego więc teraz chcemy oczekiwać, że pod wpływem epidemii – gdy lekarze pracują pod dużo większą presją czasu – zmienią się dotychczasowe nawyki i stwierdzającym zgon będzie się chciało precyzyjniej zaznaczać i wszczynać medyczne śledztwo, że to koronawirus odebrał komuś życie?
Czytaj też: Personel medyczny na kwarantannie. To pogłębia kryzys
Ile ofiar koronawirusa? Jak liczy WHO?
To, że Światowa Organizacja Zdrowia od lat nie może opierać się na polskich statystykach, gdyż są dziurawe – to fakt pierwszy. Drugi – są one niespójne z rzeczywistością, ponieważ środowisko medyczne w Polsce zawsze pracowało w pośpiechu i uzupełnia dokumentację zazwyczaj na kolanie. W tej sytuacji podawanie prawdziwych przyczyn zgonu (przy braku stanowisk koronerów, którzy powinni się tym na co dzień zajmować) uważane jest za jedną z najmniej potrzebnych rzeczy.
Nie wynika to bynajmniej ze względów politycznych, ale bardziej historycznych, a czasem też z czyjejś niewiedzy. Z tego powodu różnie można traktować nieszczęsną instrukcję Ministerstwa Zdrowia i Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego PZH, która – jak trafnie opisywał ją dr Stefan Karczmarewicz – dotyczy „określania przyczyn zgonów związanych z epidemią koronawirusa wywołującego Covid-19”, i gdzie ewidentnie pominięto jeden z kodów przyjętych przez WHO. Właśnie dla tych zmarłych, którzy nie mieli potwierdzającego testu laboratoryjnego (był nierozstrzygający lub nieosiągalny). Jakie stały za tym intencje? Nie wykluczam najgorszych, czyli chęci zafałszowania statystyki, ale też mogło to być zwyczajne niechlujstwo, a nie makiaweliczna wrzutka.
Czytaj też: Narodowy Instytut Onkologii zamyka usta pracownikom
Covid-19. Ważne doświadczenia innych krajów
Ostatecznie to od lekarzy zależy, jak będą oceniać sytuację najciężej chorych. Czy będą się kierować niepełną instrukcją, przetłumaczoną być może na chybcika, czy swoją wiedzą i doświadczeniem z innych krajów, gdzie już dawno zauważono, że np. charakterystyczne zmiany w tomografii komputerowej płuc mogą świadczyć o infekcji Covid-19. Jeśli chory ma je stwierdzone przed śmiercią, to koronawirus na pewno się do niej przyczynił. Gdyby zapadł na grypę – najprawdopodobniej też nie udałoby się go uratować, co nie zmienia faktu, że dopadł go inny zarazek i z jego powodu doszło do niewydolności oddechowej.
Czytaj też: Wirus to gra na czas. Jak zatrzymać napór chorych?