Nauka

Innym spada, u nas rośnie. Śmiertelność z powodu raka prostaty

Polska na tle Europy zaczęła od najniższego wskaźnika zgonów z powodu tego nowotworu w latach 1970–74, ale potem szybko wzrastał do 2000 r. Polska na tle Europy zaczęła od najniższego wskaźnika zgonów z powodu tego nowotworu w latach 1970–74, ale potem szybko wzrastał do 2000 r. freestocks / Unsplash
Dlaczego śmiertelność z powodu raka prostaty w Unii Europejskiej maleje o 7 proc., a w Polsce w ciągu pięciu lat o 18 proc. wzrosła?

Dziś na łamach „Annals of Oncology”, pisma wydawanego przez European Society for Medical Oncology, ukazały się wyniki analizy ośrodka uniwersyteckiego w Mediolanie, podsumowujące najświeższe wskaźniki śmiertelności z powodu kilku nowotworów.

Naukowcy pod kierunkiem prof. Carlo La Vecchia mają dla mieszkańców Unii Europejskiej generalnie dobre wiadomości (co w obecnych czasach, wśród złych doniesień z frontu walki z koronawirusem, samo w sobie jest miłą okolicznością), ale niestety – dla polskich mężczyzn (oraz ich partnerek) wieści te są złe. Odstajemy bowiem od innych krajów znacząco. Przy prognozowanym w Europie w 2020 r. dalszym spadku śmiertelności z powodu raka gruczołu krokowego – u nas po raz kolejny ma nastąpić wzrost.

Od 2015 r. liczba zgonów z powodu tego nowotworu spadła w Unii Europejskiej o 7 proc. – mówi prof. Carlo La Vecchia. – To zasługa lepszej diagnostyki i leczenia. Ale mamy jeden kraj, do którego nie odnosi się ten wskaźnik i gdzie umieralność z powodu raka prostaty nie maleje. Tym krajem jest Polska. Od 2015 r. obserwujemy tam wzrost śmiertelności o 18 proc.

Według Krajowego Rejestru Nowotworów liczba zachorowań na raka prostaty w 2017 r. (ostatnie dane prezentowane publicznie) wyniosła u nas 16 253 przypadków, a zmarło 5365 chorych. Autorzy omawianego artykułu spodziewają się w tym roku w Polsce 6100 zgonów z powodu raka prostaty. – Polska na tle Europy zaczęła od najniższego wskaźnika zgonów z powodu tego nowotworu w latach 1970–74, ale potem szybko wzrastał do 2000 r. – komentuje prof. Vecchia. – Ustabilizował się na jakiś czas, a następnie znów rośnie do teraz. Trudno to wyjaśnić. Możliwe, że to wina opóźnionych diagnoz i braku nowoczesnego leczenia.

Czytaj też: Aktywność seksualna obniża ryzyko raka prostaty

Nakłonić mężczyznę do zdjęcia spodni

Pod względem leczenia raka prostaty od dawna już odbiegamy od europejskich standardów i sugestia przedstawiona przez zagranicznych autorów analizy jest zgodna z tym, na co wskazywali dotąd polscy urolodzy. Chcieliby leczyć nowocześnie, poprawiając jakość życia i wydłużając je nawet u starszych pacjentów – wszak nowotwór ten pojawia się zazwyczaj po 60. roku życia, a najczęściej w przedziale 75–85 lat. Ale niestety są ograniczani sztywnymi wytycznymi.

Najpierw jednak trzeba raka rozpoznać. Nowotwór gruczołu krokowego rozwija się często bezobjawowo, więc diagnoza bywa dla wielu mężczyzn zaskakująca. Trudności w rozpoczęciu oddawania moczu, konieczność częstego wstawania w nocy do toalety i wrażenie niepełnego opróżniania pęcherza mogą sugerować przerost prostaty. Wszystko z winy dość nieszczęśliwego położenia tego gruczołu, który jednak wynika z jego roli wydzielniczej. Prostata leży tuż pod pęcherzem moczowym i niczym kołnierz otacza początkowy odcinek cewki, w miejscu, gdzie uchodzą do niej nasieniowody oraz kanaliki odprowadzające wydzielinę ze stercza. Trudno więc go sobie wyobrazić w innym miejscu, skoro produkuje substancję potrzebną plemnikom do przeżycia. Bez tego płynu utraciłyby możliwość ruchu, co wiązałoby się z utratą zdolności zapłodnienia komórki jajowej.

Czytaj też: Czy da się alternatywnie wyleczyć raka?

Po 50. roku życia gruczoł krokowy zaczyna się jednak powiększać. Za bardzo nie wiadomo, czy ma na to wpływ tryb życia i dieta (np. bogatotłuszczowa), zaleganie płynu, który do tej pory był usuwany podczas wytrysku, a może dzieje się tak za sprawą hormonów lub innych czynników wzrostowych. Tak czy inaczej stercz staje się bardziej włóknisty – uciska cewkę moczową, co utrudnia oddawanie moczu.

Powiększoną prostatę całkiem łatwo wyczuć lekarzowi podczas badania per rectum, czyli palcem przez odbyt. Badanie to nie boli, choć jest krępujące i wielu pacjentów trudno nakłonić do zdjęcia spodni. Inna rzecz, czy można zaufać każdemu doktorowi, że ten rzeczywiście potrafi postawić trafną diagnozę.

Czytaj też: Czerniak w awangardzie leczenia raka

Test PSA wstępem do skrupulatnej diagnostyki

Prawidłowy gruczoł krokowy u młodego mężczyzny przypomina kauczukową piłeczkę – jest sprężysty, ma ostre granice. W miarę upływu lat strefa środkowa zaczyna się rozrastać, część obwodowa rozciąga się i prostata z łagodnym rozrostem to już bardziej piłka tenisowa, która w dodatku na korcie została już trochę wyeksploatowana i zmiękła. – A rak jest twardy. Jak stół, parapet, a nawet stal – mówi dr Jan Wolski z Kliniki Nowotworów Układu Moczowego Narodowego Instytutu Onkologii w Warszawie. – I wtedy warto skierować mężczyznę na ultrasonografię przezodbytniczą, ponieważ będzie pomocna podczas biopsji, by móc idealnie trafić igłą w skupisko podejrzanych komórek i pobrać je do badania pod mikroskopem. W ostatnim czasie wielu pacjentów kierujemy również na rezonans magnetyczny.

Czytaj też: Czy badania genetyczne mogą pomóc w walce z rakiem?

Ważnym badaniem decydującym o dalszej ścieżce postępowania jest test PSA, czyli oznaczenie w surowicy krwi stężenia specyficznego białka (Prostate Specific Antigen).

Przy podwyższonych wartościach i wyczuwalnej w per rectum twardej konsystencji gruczołu krokowego nie można pozostawić pacjenta bez wnikliwej diagnostyki – przestrzega dr Wolski. Za górną granicę normy stężenia tego białka przyjmuje się dziś 4 mg/ml – ale trzeba pamiętać, że parametr ten nie jest specyficzny dla samego raka prostaty. Może być podwyższony przy zapaleniu stercza – a to zupełnie inne choroby. Potrzebna jest interpretacja urologa również dlatego, że niskie PSA nie zawsze oznacza brak raka, a wysokie to niekoniecznie już wyrok.

Czytaj też: Dlaczego w Polsce rzadko się diagnozuje nowotwory głowy i szyi

Leczyć raka indywidualne i interdyscyplinarne

Można dziś coraz lepiej wychwycić nowotwór na wczesnym etapie rozwoju, by bez lęku zacząć się leczyć. Zwłaszcza że nowotwór prostaty nie zawsze wymaga podjęcia radykalnych kroków. Wielu seniorów może „przeżyć” tego raka i umrzeć z nim, a nie z jego powodu – choroba rozwija się znacznie wolniej niż nowotwory innych narządów.

Urolodzy muszą więc dobrze wytłumaczyć pacjentom, czy powinni się leczyć natychmiast, czy też wystarczy uważna kontrola i wstrzymanie się od usunięcia całego narządu lub jego fragmentu. Są nowotwory gruczołu krokowego o tak niskim stopniu zaawansowania, które rosną nieagresywnie, że wystarczy poprzestać na obserwacji i tzw. aktywnym nadzorze, który obejmuje regularne badania stężenia PSA co trzy–sześć miesięcy i powtarzaną co rok biopsję. Wielu pacjentów woli jednak nawet za cenę ryzyka powikłań (np. nietrzymania moczu lub zaburzeń wzwodu) pozbyć się komórek rakowych jak najszybciej.

Wybór opcji leczenia też jest całkiem spory, co paradoksalnie może utrudniać decyzję choremu, z jakiej metody skorzystać (o nowoczesnych metodach kuracji informuje na swojej stronie Stowarzyszenie „Gladiator”, skupiające mężczyzn z chorobami prostaty). Być może za kilka lat nie będzie trzeba sięgać po skalpel, gdyż leczenie systemowe za pomocą leków lub ogniskowe usuwanie samych komórek rakowych przy użyciu promieni, prądu lub ultradźwięków przyniesie wystarczające efekty – ale to, czego dziś w Polsce najbardziej brakuje, to indywidualizacji leczenia. I współpracy kilku specjalistów: chirurga urologa, radioterapeuty i onkologa klinicznego. Z takim interdyscyplinarnym podejściem wciąż nie jest u nas najlepiej, wobec czego wybór kuracji uwarunkowany bywa częściej tym, do kogo w pierwszej kolejności trafia chory, niż jego rzeczywistymi potrzebami. Jak do urologa – zostanie mu zaproponowana operacja; jak do radioterapeuty – napromieniowanie. Nieprzemyślane decyzje w onkologii w sposób oczywisty przekładają się na wyleczalność i śmiertelność.

Czytaj też: Nowotwór to gra strategiczna

„W całej Unii Europejskiej kluczowym przesłaniem poprawy wskaźników wyleczalności z raka prostaty jest wprowadzanie nowoczesnych technik chirurgicznych oraz radioterapii wraz z nowszą kuracją blokującą działanie androgenów – konkludują wyniki swojej analizy włoscy autorzy artykułu w „Annals of Oncology”. – Ma to istotny wpływ na spadek śmiertelności, nawet przy braku całkowitego wyleczenia, ponieważ część starszych mężczyzn przeżywa wystarczająco długo, by móc umrzeć z powodu innych naturalnych przyczyn”.

W Polsce, niestety, taki cel działań podejmowanych przez lekarzy wciąż dla ogromnej grupy pacjentów jest nieosiągalny. Dlatego śmiertelność z powodu raka stercza jest zawstydzająco wysoka.

Czytaj też: Oni wygrali z nowotworem

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Czytamy i oceniamy nowego Wiedźmina. A Sapkowski pióra nie odkłada. „Pisanie trwa nieprzerwanie”

Andrzej Sapkowski nie odkładał pióra i po dekadzie wydawniczego milczenia publikuje nową powieść o wiedźminie Geralcie. Zapowiada też, że „Rozdroże kruków” to nie jest jego ostatnie słowo.

Marcin Zwierzchowski
26.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną