Populizm w ostatnich dziesięcioleciach rósł w siłę w tempie zastraszającym. Z niepokojem i ze zdziwieniem obserwowano, jak umacnia się w europejskich państwach uważanych za ostoje demokracji – we Francji, w Wielkiej Brytanii, w Niemczech, w Szwajcarii. Zapuścił solidne korzenie w USA. Ogarniał kraje postkomunistyczne, które z racji doświadczeń historycznych, zdawałoby się, powinny być uodpornione na wszelkie dążenia autorytarne.
Ale czym właściwie ten dzisiejszy populizm jest? Ideologią? Ruchem politycznym? Alternatywą wobec znanych systemów rządzenia? Czy można ze sobą zasadnie porównywać różne jego odmiany – od Ameryki Donalda Trumpa, przez Wenezuelę Hugo Cháveza i Filipiny Rodrigo Duterte, po Węgry Viktora Orbána i Polskę Jarosława Kaczyńskiego? Co mają one wspólnego z odmianami znanymi z historii?
Jeden z najwybitniejszych obecnie badaczy systemów politycznych Pierre Rosanvallon pisze w wydanej właśnie we Francji książce „Le siècle du populisme” („Wiek populizmu”), że opisanie tego fenomenu jako ideologii jest niełatwe. W odróżnieniu od liberalizmu czy socjalizmu nie ma on swych „dzieł założycielskich”, czyli wielkich teorii, które by go formowały i do których by się odwoływał. Sam zaś termin „populizm”, od łacińskiego populus, czyli lud, ma dość długą historię i używany jest w wielu znaczeniach (najczęściej w sensie pejoratywnym – zwolennicy czy animatorzy różnych odmian populizmu rzadko sami siebie nazywali populistami). Można go odnieść choćby do rosyjskiego ruchu narodnictwa z lat 1870–80, działającej dekadę później amerykańskiej People’s Party czy funkcjonujących w połowie XX w. rządów Juana Peróna w Argentynie. A współcześnie do tak różnych zjawisk, jak francuski Front Narodowy i reżim Putina.