Na początku wystarczał łom, cep, młotek. Większość państw świata do tłumienia pierwszej fali pandemii użyło prostych narzędzi. Lockdown do takich właśnie należy. Zamknąć wszystko i wszystkich.
Potem sprawy się komplikują. Co otwierać najpierw? Kogo? Kiedy? Żaden kraj nie spełnił jeszcze listy kryteriów wychodzenia z blokady przygotowanej przez Światową Organizację Zdrowia (WHO). A mimo to zaczęły wychodzić.
Czytaj też: Ruszają galerie, hotele, przedszkola
Polska w krainie Niewiadomogdzie
Nawet lockdown lockdownowi nie jest równy. Włoski to nie to samo co polski. Na czas pandemii Google upublicznił część danych dotyczących tego, jak się ludzie przemieszczają. Dane pochodzą z ich telefonów komórkowych, ale są całkowicie anonimowe. Nie można na nich budować żadnej teorii, ale można snuć refleksje.
Polacy ograniczyli swoje wizyty w kawiarniach, centrach handlowych, muzeach i kinach o mniej więcej 50 proc., Włosi – 80 proc. Po zakupy spożywcze i do aptek Polacy wybierali się mniej więcej o 20 proc. rzadziej, Włosi – o blisko 40 proc. Na dworcach kolejowych, autobusowych, stacjach przesiadkowych komunikacji miejskiej Polacy pojawiali się o połowę rzadziej, Włosi – o dwie trzecie. I tak dalej. Polacy przymknęli drzwi. Włosi zamknęli się na trzy spusty.
Czytaj też: Odporność bez szczepionki?
Różnice w uśrednionej mobilności obywateli różnych państw wynikają ze specyfiki lokalnych definicji lockdownu.