Koronawirus przygniótł system ochrony zdrowia na różne sposoby. Uwypukliły się problemy związane z brakiem lekarzy i pielęgniarek. Większość przychodni i gabinetów lekarskich zamknęła drzwi przed pacjentami, tłumacząc to potrzebą wzajemnej ochrony przed SARS-CoV-2. Wypełnione chorymi poczekalnie nawet bez epidemii uchodziły za wylęgarnie zarazków. Dopiero teraz jednak pacjenci zaczęli trzymać się na dystans od lekarzy, a lekarze – mało szczodrze wyposażeni przez rząd w indywidualne środki ochrony – wolą być z dala od pacjentów.
Ciuciubabka przez słuchawkę
Nastał czas teleporad. To najbezpieczniejsza forma kontaktu, choć jeśli chodzi o zaspokojenie wszystkich potrzeb chorego – niekoniecznie w pełni satysfakcjonująca. – To nie był nasz wybór, lecz potrzeba chwili. I ta chwila trwa już drugi miesiąc – mówi lekarka laryngolog. Od połowy marca pracuje w taki sposób, że otrzymuje listę numerów telefonów do pacjentów, których musi obdzwonić i przekonać ich, że w przeciwieństwie do popularnego niegdyś Kaszpirowskiego ona potrafi zdalnie zaradzić ich problemom. – W mojej specjalności sprawdza się to pół na pół. Leczenie zapalenia zatok i anginy można prowadzić w ciemno, choć oczywiście czułabym się pewniej, mogąc korzystać z wziernika lub endoskopu. Ale gdy trzeba wypłukać zatkane ucho, to jak mam to zrobić przez telefon?
Dr Piotr Dąbrowiecki, alergolog z Wojskowego Instytutu Medycznego i prezes Polskiej Federacji Chorych na Astmę, Alergię i POChP, teleporady wykorzystuje najczęściej do korygowania leczenia pacjentów, których już od dawna zna. To obecnie ponad połowa jego konsultacji. – Ta formuła w tym przypadku się sprawdza. Choć wbrew pozorom zabiera nieraz więcej czasu, bo nie zawsze pacjent od razu odbierze telefon, bywa, że o czymś ważnym zapomniał i następnie stara się dodzwonić, a ja już prowadzę rozmowę z następną osobą.