Zdalna terapia mogłaby rozwiązać mnóstwo problemów związanych z ograniczonym dostępem do opieki zdrowotnej osób cierpiących na choroby i zaburzenia psychiczne, których – jak się powszechnie uważa – będzie przybywać wskutek epidemii i kryzysu ekonomicznego. Przełom byłby możliwy wyłącznie w sytuacji, gdyby człowieka, przynajmniej częściowo, zastąpiły inteligentne maszyny. Samo przeniesienie usług terapeutycznych z gabinetów do wersji online nie wystarczy. A jeśli terapia miałaby wkroczyć na platformy cyfrowe, to należałoby ją podzielić na oddzielne procesy. Zatem składałyby się na nią trzy etapy – diagnoza, właściwa interwencja terapeutyczna oraz wsparcie pracy własnej pacjenta.
Analiza technologicznych możliwości postawienia poprawnej diagnozy za pomocą maszyn napawa optymizmem. Naukowcy zainteresowali się tym tematem już w latach 20. ubiegłego wieku, a od lat 40., kiedy to amerykański psycholog i kryminolog Theodore R. Sarbin przeprowadził pierwsze badania na ten temat, prace nad rozwojem modeli statystycznych służących diagnozie przyspieszyły. Dzisiaj, korzystając ze wsparcia sztucznej inteligencji, diagnozy „maszynowe”, jak często się je w skrócie określa, pod względem trafności dystansują większość diagnoz stawianych przez klinicystów w obszarze psychologii i medycyny, a także prognoz dotyczących powodzenia w szkole, sporcie czy w pracy.
Z kolei jeśli chodzi o interwencję terapeutyczną sytuacja również nie jest zła, choć tutaj obraz możliwości nie jest aż tak spójny i jednoznacznie optymistyczny, jak w przypadku diagnozy. Prace nad wirtualnymi terapeutami sięgają lat 60., kiedy to w Massachusetts Institute of Technology rozpoczęto pierwsze testy z Elizą – tzw. botem, dzisiaj wyśmiewanym, ale którego wiele rozmawiających z nim wówczas osób brało za żywego człowieka.