Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Nauka

Czy w Polsce wzrosła śmiertelność z powodu Covid-19? Nie wiadomo

Po raz pierwszy obserwujemy tak silne skoncentrowanie systemów ochrony zdrowia tylko na jednej chorobie – jak wzrośnie śmiertelność w innych, przekonamy się zapewne dopiero za jakiś czas. Po raz pierwszy obserwujemy tak silne skoncentrowanie systemów ochrony zdrowia tylko na jednej chorobie – jak wzrośnie śmiertelność w innych, przekonamy się zapewne dopiero za jakiś czas. Tomasz Stańczak / Agencja Gazeta
Od kilku dni z powodu koronawirusa umiera w naszym kraju więcej osób niż w minionych tygodniach. Czy jednak można mówić o tendencji zwyżkowej w liczbie zgonów na Covid-19?

Dziś nowy rekord potwierdzonych zakażeń. W codziennym porannym raporcie Ministerstwa Zdrowia pojawiła się liczba 1136, takiego przyrostu w ciągu doby od początku epidemii jeszcze nie było. W całym kraju zmarło wczoraj z powodu Covid-19, też z chorobami współistniejącymi, 25 osób. W środę 28, co w porównaniu z wcześniejszymi tygodniami (po kilkanaście zgonów dziennie) być może wydaje się tendencją zwyżkową, ale mieliśmy już rekordy wyższe: 24 kwietnia zmarło 40 chorych, 18 czerwca – 30.

Z tych liczb nie należy wyciągać zbyt daleko idących wniosków. Równie dobrze jutrzejsze dane mogą wykazywać spadek śmiertelności i wspinającą się krzywą zakażeń, bo przecież testujemy 20–23 tys. osób dziennie, a zdaniem ekspertów powinniśmy zwiększyć tę liczbę do ok. 50 tys., by mieć wiarygodniejszy obraz sytuacji. Zresztą obecna strategia testowania, w której nie mieszczą się osoby bezobjawowe i kończące dziesięciodniową izolację, też ma wpływ na tę zwyżkę – badania są po prostu bardziej wycelowane w tych, u których wynik może być i jest pozytywny.

Czytaj także: Groźne skutki bezobjawowej infekcji SARS-CoV-2

Prawda o śmiertelności z powodu Covid-19

Jeden z wykładów trwającego w Warszawie Festiwalu Nauki poświęcono wczoraj przyczynom zgonów i chorób współistniejących. Dobra decyzja, bo dyskusje ekspertów i to, czym żyją media społecznościowe przy okazji Covid-19, wskazują, że kwestie wpływu tej choroby na ewentualny przyrost umieralności w Polsce są jednymi z najważniejszych.

Już na początku maja zadawałem na łamach „Polityki” takie pytanie: ile osób naprawdę w Polsce umiera na Covid-19? I tak jak wtedy nawet specjalistom od statystyki i zdrowia publicznego trudno było znaleźć jednoznaczną odpowiedź, tak teraz nie jest ona dla wielu satysfakcjonująca, bo nikt nie mówi wprost: „z powodu Covid-19 mamy więcej zgonów” ani: „Covid-19 nie przyczynia się do zwiększonej umieralności, bo osoby, które umierają z chorobami współistniejącymi, umarłyby niezależnie od zakażenia SARS-CoV-2”.

Na Festiwalu Nauki postanowiła zmierzyć się z tym problemem dr Agnieszka Fihel z Ośrodka Badań nad Migracjami. Choć miejsce pracy wskazywałoby na inne zainteresowania, dr Fihel zajmuje się kwestiami demograficznymi i jej prace obejmują zmiany w dziedzinie umieralności. Epidemia, która spadła na świat w tym roku i pociągnęła za sobą już blisko 1 mln ofiar śmiertelnych, stała się czynnikiem, obok którego demografowie nie mogą przejść obojętnie.

Ale choć w różnych krajach mamy do czynienia z armagedonem, w Polsce sytuacja nie jest wcale tak zła. Przynajmniej wskazują na to liczby. Na przykład w Stanach Zjednoczonych Covid-19 wystrzelił na trzecie miejsce na liście dziesięciu największych zabójców – ma już na swoim koncie więcej ofiar, niż ginie rocznie w rozmaitych wypadkach, z powodu przewlekłych chorób układu oddechowego, udarów, alzheimera lub cukrzycy.

W Polsce, jak na razie, zgony na Covid-19 stanowią jedynie 6 promila w rocznej skali umieralności – twierdzi dr Agnieszka Fihel na podstawie obejmujących pierwsze półrocze danych Eurostatu i Głównego Urzędu Statystycznego. – Analizując te raporty, widzimy, że od końca kwietnia do końca czerwca liczba zgonów jest nieco wyższa w porównaniu z poprzednimi latami, ale SARS-CoV-2 odgrywał tu mniejsze znaczenie, niż można by sądzić. To być może bardziej konsekwencja zaniechania leczenia innych poważnych chorób.

Czytaj także: Jak się choruje po epidemii

Nierozpoznane kryteria śmierci

W latach 2017–19 zdecydowanie więcej zgonów następowało na początku roku, w sezonie zimowym. – W bieżącym roku takiej zwyżki nie było – komentuje dla „Polityki” dr Fihel. – Wiosną okazało się jednak, że w porównaniu z poprzednimi latami liczba zgonów jest całkiem wysoka. Od marca, czyli już w okresie covidowym, nie zarejestrowano mniejszej liczby zgonów niż w latach wcześniejszych. Kluczowe będą miesiące letnie, ale dane za lipiec i sierpień dopiero spływają.

Niestety ten powolny przepływ informacji utrudnia wyciąganie szybkich wniosków, które można natomiast znaleźć w internetowych komentarzach nastawionych na błyskawiczne reakcje. Pytanie, co ważniejsze: pogłębiona, rzetelna analiza danych czy mało fachowe spostrzeżenia oparte na krótkoterminowej analizie wybiórczych liczb?

Czytaj też: Ilu przypadków zakażeń nie udało się wykryć?

W Polsce posługujemy się dość skomplikowanym systemem sprawozdawczości, jeśli chodzi o dane na temat umieralności – cykl ich przetwarzania od stwierdzenia zgonu przez lekarza do publikacji Głównego Urzędu Statystycznego trwa aż rok, więc na w pełni wiarygodne informacje za cały 2020 r. musimy zaczekać do początku 2022! – Bo w styczniu 2021 r. i tak jeszcze wszystkiego nie będzie wiadomo – przyznaje dr Fihel.

Moja rozmówczyni zwraca uwagę, że choć mamy dobrych lekarzy i dobrych statystyków, cały system zbierania informacji o przyczynach zgonów nie sprawdza się i – o czym pisaliśmy we wspomnianym artykule w maju – bardzo zaciemnia to rzeczywistość. Wielu medyków nie potrafi właściwie ocenić procesu przyczynowo-skutkowego doprowadzającego do czyjejś śmierci, więc choroby współistniejące są często pomijane, a dołączenie się zakażenia Covid-19 w wielu wypadkach wykrzywia prawdziwy obraz.

Jeśli od wielu już lat Światowa Organizacja Zdrowia nie uwzględnia Polski w międzynarodowych porównaniach umieralności – właśnie z powodu złej jakości rejestrowanych danych – to podczas epidemii Covid-19 niewiele się tu zmieniło. Wszystko zależy od tego, jaki lekarz wystawia kartę zgonu (rodzinny czy ze szpitala jednoimiennego) i jakie okoliczności jest mu wygodnie wziąć pod uwagę. W szpitalu trudniej przeoczyć prawdziwą przyczynę śmierci niż w przypadku takiej, która może zdarzyć się na ulicy, w domu, a dziś niejednokrotnie podczas kwarantanny. Nawet nie doczekawszy testu, który mógł wykluczyć lub potwierdzić zakażenie.

Czytaj także: Jak śmiertelny jest koronawirus? Zbliżamy się do odpowiedzi

Smutna prawda dopiero nadejdzie

A zatem media mogą ekscytować się codziennymi raportami Ministerstwa Zdrowia na temat liczby zgonów, ale wnioski płynące z tych dobowych danych do niczego konstruktywnego nie prowadzą. Nawet jeśli pewnego dnia usłyszymy o 2 tys. nowych zakażonych i 50 przypadkach śmiertelnych, to nie będzie oznaczać, że epidemia Covid-19 grozi depopulacją i wymknęła się spod kontroli.

Czytaj także: Ryzyko śmierci z powodu wirusa. Dlaczego lepiej je znać?

W ciągu roku w Polsce umiera ok. 410 tys. osób. Czyli codziennie jest to mniej więcej tysiąc ludzi, którzy odchodzą z różnych powodów: od chorób przewlekłych i rozmaitych zakażeń, po nagłe wypadki i przyczyny niewyjaśnione. Niedawno, pod koniec sierpnia, gdy liczba ofiar SARS-CoV-2 w codziennych raportach resortu oscylowała między 7 a 15, w wywiadzie udzielonym „Gazecie Wyborczej” jeden z ekspertów mówił, że „mamy teraz w Polsce dziennie dwukrotnie więcej zakażeń niż wiosną, ale liczba zgonów wykazuje tendencję spadkową”. Jego zdaniem ci, co mieli umrzeć, już umarli – wielu najsłabszych, obciążonych wieloma chorobami współistniejącymi.

Dzisiejsze i wczorajsze raporty boleśnie weryfikują tę diagnozę, bo liczba zakażeń nie jest już dwu-, lecz trzykrotnie wyższa niż wiosną, a liczba zgonów przekracza 20. Ale to przecież i tak niczego jeszcze nie wyjaśnia ani nie opisuje. Reguły rejestrowania przyczyn pojedynczych zgonów i chorób współistniejących są dość jasno opisane, ale trzeba się do nich stosować – tymczasem praktyka pokazuje, że nie zawsze tak jest. Chorzy nie umierają tylko w szpitalach zakaźnych, ale też na oddziałach onkologicznych, internistycznych czy chirurgicznych. Czy wtedy warto na siłę doszukiwać się powiązań z koronawirusem? Oczywiście nie, bo wykrycie tego związku może dla lekarzy oznaczać przestój w pracy i przymusową kwarantannę, a więc będzie to dla wszystkich wymierna strata finansowa. Doszukiwanie się związków czyjejś śmierci z SARS-CoV-2 podczas wypisywania karty zgonu w prywatnym domu wiąże się z kolei z wieloma problemami dla jego rodziny.

Dlatego mimo półrocznego doświadczenia, jakie zebrano podczas epidemii, wnioskowanie na podstawie suchych liczb i sprawozdawczości wydaje się obciążone sporym błędem. Pierwszy raz obserwujemy tak silne skoncentrowanie systemów ochrony zdrowia (i mediów, podających codzienne dane o śmiertelności z powodu Covid-19) tylko na jednej chorobie – jak wzrośnie śmiertelność w innych, przekonamy się zapewne dopiero za jakiś czas.

Czytaj także: Jesienna strategia walki z Covid-19. Będzie smart?

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną