Przy okazji tegorocznych wyborów prezydenckich w USA mieszkańcy Kolorado wezmą udział w referendum o przyszłości wilków. Rozstrzygną, czy w granice stanu mają powrócić zwierzęta wybite do nogi w 1940 r. Ich ewentualne ponowne wsiedlenie ma być obwarowane szeregiem warunków wymienionych w tasiemcowym pytaniu referendalnym. Wyborcy dowiedzą się z niego, że zarządzający projektem uwzględnią ustalenia naukowców, że władze wcześniej wysłuchają zainteresowanych stron, że prywatnych właścicieli ziemi nie czekają żadne nowe obostrzenia w użytkowaniu gruntów czy wód, natomiast hodowcy będą otrzymywać odszkodowania za straty w inwentarzu spowodowane przez wilki.
Zaburzanie pauzy
Z reguły o reintrodukcji gatunków postanawiają urzędnicy odpowiedzialni za ochronę przyrody. Tak dzieje się na całym świecie, także w modelowych demokracjach, dlatego obywatele rzadko mają szansę brać udział w czymś więcej niż w niewiążących konsultacjach. Nie mówiąc już o podjęciu decyzji wymagającej – przynajmniej w teorii – przepracowania porcji specjalistycznej wiedzy i uwzględnienia towarzyszących komplikacji społecznych. Zwolennicy inicjatywy, rekrutujący się m.in. spośród członków organizacji pozarządowych postulujących ochronę środowiska, zebrali na kampanię poparcia powrotu wilków do Kolorado równowartość prawie 9 mln zł. W Polsce kwoty tego rzędu na plakaty, spoty i wiece wyborcze wydają mniejsze partie wchodzące do Sejmu.
Pomysłodawcy argumentują, że Amerykanie mają prawo domagać się dużych zwierząt w naturze. Wilki były w Kolorado dłużej niż ludzie, chodzi o przywrócenie dawnej harmonii zaburzonego ekosystemu. Przywołują Park Narodowy Yellowstone, gdzie reintrodukowano je w 1995 r., po 70 latach wilczej pauzy. Szybko zrewolucjonizowały zachowanie rozrodzonych w parku jeleni, które teraz unikały otwartych, wygryzionych przez siebie przestrzeni w dolinach rzek, gdzie najłatwiej było je dogonić.