Po drugiej wielkiej wojnie świat wszedł w okres przyspieszonego wzrostu gospodarczego i podwyższania jakości życia. Równocześnie rosła liczba ludności, oczekiwana długość życia i zużycie niezbędnych dla rozwoju surowców. O ile jeszcze w 1950 r. na Ziemi mieszkało 2,5 mld ludzi, dziś liczba ta sięga 7,8 mld. Globalne zużycie energii pierwotnej wzrosło pięciokrotnie, wielkość aktywności gospodarczej blisko dwudziestokrotnie.
Pierwsze dekady Wielkiego Przyspieszenia, zwane wspaniałym trzydziestoleciem, cieszyły głównie mieszkańców Zachodu oraz Japonii, wiek XXI należy już do krajów rozwijających się, które zaczęły gonić liderów i kupować masowo samochody, lodówki, klimatyzatory. Niestety, podobna dynamika charakteryzuje negatywne skutki tego Wielkiego Przyspieszenia: najważniejsze to wzrost emisji gazów cieplarnianych i malejąca bioróżnorodność zwana szóstym wielkim wymieraniem gatunków.
Budowanie i niszczenie
Dwa przyspieszające nurty budowy i zniszczenia są z sobą w coraz większym konflikcie. Uczeni już w latach 70. XX w. ostrzegali, że na skończonej planecie niemożliwy jest wzrost bez końca. Czyżby ludzkość docierała właśnie do bariery rozwoju, a pandemia Covid-19 była ostatnim ostrzeżeniem? Konieczność zmiany została uznana już dawno, a najbardziej tego spektakularnym wyrazem jest porozumienie paryskie w sprawie klimatu przyjęte 12 grudnia 2015 r. podczas Szczytu Klimatycznego ONZ COP21. Połączyło ono 196 państw-stron Ramowej Konwencji w sprawie Zmian Klimatycznych, które zadeklarowały walkę z globalnym ociepleniem.
Papier zniesie wszystko, komentowali krytycy, zwracając uwagę, że porozumienie jest w istocie bezzębne, bo polega na dobrowolnych deklaracjach redukcji emisji. I jeśli podsumować te deklaracje, to ich realizacja w żaden sposób nie przybliży stanu atmosfery, jaki naukowcy uznają za bezpieczny.