Dzień po tym, jak Trybunał Konstytucyjny zaostrzył prawo aborcyjne, rozpoczęły się demonstracje osób oburzonych tą decyzją, głównie kobiet. Do protestujących codziennie dołączały nowe osoby. Na transparentach pojawiły się słowa, które do niedawna uznawano za wulgarne, nieprzyzwoite, a przede wszystkim zakazane w debatach publicznych. Dostrzegając, że w pewnych sytuacjach zwykłe słowa nie są w stanie opisać wzburzenia, niezgody i buntu, zaakceptowaliśmy je w tej właśnie sprawie. Były bowiem najlepszym wyrazem nagromadzonych negatywnych emocji.
Kierowały one protestującymi różnych epok przeciwko różnym nieprawościom. Ani Gloria Steinem (amerykańska działaczka na rzecz równości kobiet), ani Martin Luther King, ani wielu innych przywódców ruchów walczących o prawa człowieka nie rozpoczęłoby swoich batalii i nie osiągnęło tego, za co są podziwiani, gdyby m.in. nie silne i długotrwałe negatywne emocje, które pchały ich samych oraz rzesze zwolenników do działania.
Wykrzyczeć na Islandii
Tymczasem natrętna poppsychologia nie tylko zachęca nas do pozbycia się swoich negatywnych emocji i uczuć, ale wręcz straszy konsekwencjami, jeśli tego zaniechamy. Na jarmarku różnorodności, jakim jest internet, znajdziemy setki tego typu szkoleń, warsztatów i poradników.
Na przykład przedstawiciele tzw. neurolingwistycznego programowania nie tylko oferują pozbycie się negatywnych emocji, ale wręcz zastąpienie ich pozytywnymi. Z kolei pewien portal przekonuje, że „negatywne emocje to największy wróg sukcesu i szczęścia” i „od zarania dziejów wyrządziły więcej szkód ludziom niż różnego rodzaju plagi i kataklizmy”, więc oferuje swoje sposoby na „uwolnienie się od złych emocji”. Tzw. metoda Sedony (opracowana przez fizyka Lestera Levensona, który rzekomo uwolnił się za jej pomocą od ciężkiej choroby spowodowanej stresem) obiecuje pozbycie się każdego negatywnego uczucia w ciągu kilku zaledwie sekund.