W latach 90. ubiegłego stulecia w jednym ze szpitali w Pittsburghu w stanie Pensylwania odbyło się nietypowe badanie naukowe: 276 wolontariuszy zgodziło się, by dobrowolnie ich zainfekowano wirusami wywołującymi przeziębienie (zapewne część z nich zmotywowało 800 dol. honorarium). Po wielu badaniach medycznych i testach psychologicznych zaaplikowano im bezpośrednio do nosa krople zawierające jeden z dwóch rodzajów rhinowirusów – tych ogólnie znienawidzonych patogenów, w dużym stopniu odpowiedzialnych za jesienno-zimowe katary. Kolejne pięć dni uczestnicy eksperymentu spędzili w kwarantannie, podczas której regularnie testowano ich na obecność wirusa oraz oceniano symptomy choroby, włącznie z tym, że ważono ich zużyte chusteczki i administrowano barwnik do nosa, aby sprawdzać jego „przepustowość”.
Kiedy badanie zostało zakończone i naukowcy przeanalizowali wyniki, odkryli zaskakującą zależność: ci z wolontariuszy, którzy mieli najwięcej mocnych więzi społecznych, od przyjaźni po zażyłą rodzinę, sąsiadów i bliskich znajomych przeszło czterokrotnie rzadziej poddawali się wirusowi i zapadali na przeziębienie niż samotnicy.
Przez kolejne dwie dekady, które upłynęły od tego klasycznego już eksperymentu, opublikowano dziesiątki badań potwierdzających, jak bardzo ważne dla układu odpornościowego jest nasze życie społeczne i stan umysłu. To, jak sprawnie reaguje on na bakterie czy wirusy, w znacznym stopniu zależy choćby od naszego nastawienia emocjonalnego, czyli tego, czy patrzymy na życie bardziej na różowo czy raczej na szaro.
W eksperymencie, w którym również zainfekowano ochotników rhinowirusami, odczuwający np. dumę, entuzjazm czy pasję, a rzadko podenerwowanie, strach czy złość, rzadziej zapadali na przeziębienie. Badania ich krwi wykazały lepsze funkcjonowanie komórek układu odpornościowego.