W wydanej w 1845 r. książce „New Zealand and its aborigines” William Brown opisał dość niezwykłe historie tajemniczej śmierci tubylców. Jedną z nich opowiedział mu znajomy, który pewnego dnia przechodził obok miejsca uznawanego przez tubylców za tabu. Dostrzegł tam dorodne owoce i nie zdołał oprzeć się pokusie, aby trochę ich zebrać. W drodze do domu spotkał mieszkankę wioski, która poprosiła o kilka owoców. Kiedy je zjadła, powiedział, gdzie zostały zerwane. Nagle koszyk, który niosła, wypadł jej z rąk i wykrzyknęła, że bóg wodza, którego święte miejsce zostało właśnie sprofanowane, zabije ją. Wydarzyło się to po południu, a 24 godziny później już nie żyła.
To prawdopodobnie jedna z pierwszych relacji o przypadkach nagłej śmierci, które później nazwano „śmiercią wudu”. Podobne wydarzenia, przypisywane często „ludziom prymitywnym”, były tak zdumiewające, że jeden z najwybitniejszych fizjologów XX w., Walter Bradford Cannon, pisząc o nich, tak podsumował swoje rozważania: „Zjawisko jest tak niezwykłe i tak obce doświadczeniom cywilizowanych ludzi, że wydaje się niewiarygodne”. My, współcześni mieszkańcy zachodniej cywilizacji, nadal ze zdziwieniem traktujemy tego typu wierzenia i dziwimy się sile sugestii, w skrajnych wypadkach powodującej śmierć. Nam przecież nic podobnego zdarzyć by się nie mogło. W głębi tej pewności czai się też ukryte poczucie wyższości nad prostymi, prymitywnymi umysłami, które można do tego stopnia zmanipulować, że wytworzony lęk prowadzi je do samozagłady.
Współczesne żniwo wudu
Nawet do głowy nam nie przyjdzie, że jednak codziennie wokół nas śmierć wudu zbiera również swoje żniwo. W samych tylko Stanach Zjednoczonych z jej powodu może umierać nawet 20 tys. ludzi rocznie.