Dotrzeć do ludzi, którzy wierzą w to, że w szczepionkach przeciwko covid znajdują się ukryte chipy albo że wyprodukowano je z abortowanych płodów, wcale nie jest trudno. To nie tylko celebryci i artyści – ludzie dobrze znani opinii publicznej, ale też profesorowie albo księża, których wykształcenie oraz wiedza o świecie (i życiu pozagrobowym, co też ma znaczenie) nadają im w wielu środowiskach status autorytetów.
Powielanie różnych absurdalnych teorii, głoszonych na przykład przez płaskoziemców (osoby niewierzące w kulistość Ziemi), przyjmowane jest na ogół z politowaniem, więc lepiej się z tym nie afiszować. Ale na temat szczepionek można publicznie wygłaszać kuriozalne opinie, ciesząc się nie tylko uznaniem, lecz też szacunkiem za rzekomą odwagę i dociekliwość.
Na czele zbuntowanych nie muszą już stać ludzie, których najłatwiej było wyśmiać za przebieranie się w szaty ekspertów, pokroju Jerzego Zięby (prywatnego przedsiębiorcy, udającego naturopatę) czy Justyny Sochy (agentki ubezpieczeniowej i społecznej asystentki posła Konfederacji Grzegorza Brauna, która stała się nieformalną przywódczynią polskich ruchów antyszczepionkowych). Nie są to też tylko outsiderzy środowiska medycznego, jak prof. Dorota Majewska, dr Jerzy Jaśkowski i dr Hubert Czerniak. W programie TVP „Warto rozmawiać”, zanim zawieszono jego emisję za podważanie zasad walki z epidemią, gościli u Jana Pospieszalskiego lekarze pełniący funkcje ordynatorów oraz profesorowie uczelni medycznych. Ale nie po to, by walczyć ze spiskowymi teoriami, tylko by je legitymizować.
Pośredniego wsparcia przeciwnikom szczepień udzielił też ostatnio biskup Józef Wróbel, przewodniczący Zespołu Konferencji Episkopatu Polski ds. Bioetycznych, nazywając szczepionki wektorowe „wątpliwymi moralnie”.