Migracja jest wpisana w życie na Ziemi. Historia exodusu ludzi z afrykańskiej sawanny obrazuje to tak samo dobrze, jak kadry z filmów przyrodniczych z setkami tysięcy gnu przekraczającymi rzekę Mara w Serengeti. Zjawisko migracji występuje u wszystkich kręgowców i niektórych bezkręgowców. W XIX w., gdy zarysował się dzisiejszy model ochrony przyrody, kluczowym wyzwaniem w obliczu rewolucji przemysłowej było zabezpieczenie zwartych obszarów – ostoi czy też mateczników – na których dzikie życie mogłoby trwać nienaruszone działalnością człowieka. Szczytowym osiągnięciem tej koncepcji jest park narodowy. Ludność świata zbliżała się wówczas do 2 mld, a inwestycje liniowe w dzisiejszym rozumieniu tego sformułowania dopiero raczkowały.
Ochrona korytarzowa
Aktualnie, w dobie powszechnej motoryzacji i przy czterokrotnie większej liczbie ludności, obejmowanie ochroną nowych ostoi, od małych użytków ekologicznych po parki narodowe, jest tym bardziej potrzebne, lecz zarazem niewystarczające. Trzeba jeszcze zadbać o to, aby zwierzęta mogły się między nimi przemieszczać, bo taka wydawałoby się naturalna sposobność przestała być oczywista w dobie wzrastającego przeludnienia.
– Populacja, której osobniki nie mogą migrować, nie wymienia genów, nie jest też w stanie uzyskać samowystarczalności ekologicznej, a w konsekwencji jej przetrwanie w perspektywie długookresowej staje się niepewne. W Europie problem fragmentacji siedlisk dotyka praktycznie wszystkich zwierząt, w skali całego kontynentu przede wszystkim dużych ssaków – mówi prof. dr hab. Krzysztof Schmidt z Instytutu Biologii Ssaków Polskiej Akademii Nauk (PAN). Dla wilków, rysi i niedźwiedzi, które żyją w małych zagęszczeniach i potrzebują rozległych rewirów, zamknięcie nawet w najbardziej dogodnej enklawie oznacza dramat kolejnego pokolenia, które, dorastając, zwyczajnie nie ma gdzie się podziać.