W grudniu 2020 r. opublikowano metaanalizę obejmującą 50 lat badań nad skutecznością różnych form interwencji mających zapobiegać samobójstwom i samookaleczeniom. Zespół badaczy pod kierownictwem Kathryn Fox z University of Denver i Xieyininga Huanga z Florida State University przeanalizował 1125 najbardziej poprawnych metodologicznie badań, jakie przeprowadzono na ten temat w ostatnim półwieczu, uwzględniając m.in. interwencję kryzysową, psychoterapię psychodynamiczną, wsparcie rówieśnicze, opiekę w ramach społeczności, farmakoterapię, hospitalizację, metody kontroli zewnętrznej, podejścia behawioralne i poznawcze, psychoterapię dialektyczno-behawioralną i inne eklektyczne metody psychoterapeutyczne.
Wnioski płynące z tej metaanalizy są, niestety, przygnębiające. Skuteczność wszystkich badanych metod jest bardzo mała, ich efekty nie utrzymują się w dłuższym czasie po przeprowadzonej interwencji i nie ma istotnych różnic pomiędzy odmiennymi metodami. Najbardziej jednak uderzające jest odkrycie, że ich efektywność dzisiaj jest tak samo niska jak pół wieku temu.
1,5 proc. samobójców
Wyniki te nabierają wyrazistości, jeśli zestawimy je ze stale rosnącymi wskaźnikami dotyczącymi samobójstw. Jak podaje WHO, od lat 60. XX w. do 2012 r. wskaźnik liczby samobójstw w przeliczeniu na 100 tys. osób wzrósł o 60 proc. Dzisiaj zatem około 1,5 proc. ludzi ginie z własnej ręki. Samobójstwo jest też jedną z najczęstszych przyczyn śmierci ludzi młodych – odpowiada za ok. 20 proc. wszystkich zgonów wśród nastolatków. Z kolei na każde skuteczne samobójstwo przypada od 10 do 40 nieudanych prób. W samych Stanach Zjednoczonych koszty samobójstw szacuje się na 94 mld dol. rocznie. Dodatkowo około 5,5 proc. wszystkich dorosłych dokonuje systematycznie okaleczeń, a w okresie dorastania liczba ta sięga 17,2 proc.